W Norwegii istnieją
lokalne i ogólnokrajowe sieci sklepów spożywczych. Nie mają one miana
dyskontów. Co więcej, zachodzi między nimi jedynie pozorna konkurencja. Należą
do 2 lub 3 większych firm, dzieląc rynek między siebie. Ryenk norweski jest
mocno regulowany i obłożony tyloma ograniczeniami, że nie istnieje techniczna
możliwość obniżenia cen. W sklepach ogólnospożywczych, jakie stanowią trzon
handlu detalicznego, ceny są dość wyrównane pomiędzy sieciami, a odchylenia od
typowej ceny zdarzają się co najwyżej w górę. O ile różne opinie mówią, że
jedna sieć jest tańsza od drugiej, różnice dostrzec można co najwyżej na kilku
wybranych produktach. Przy bardziej zróżnicowanym koszyku zakupów, odchylenia
równoważą się. Tak więc wybór sieci, w której dokonuje się zakupów, nie wpływa
znacząco na to, ile pieniędzy się wydaje. Wyjątkiem tu jest tylko sieć małych sklepów
czynnych także – co nietypowe – w niedziele, gdzie ceny są zauważalnie wyższe
od pozostałych sklepów.
W porównaniu do cen w
Polsce, te norweskie są bardzo wysokie. Przeciętnie różnica jest około
pięciokrotna. Podróżując do Norwegii, drożyznę odczuje się mocno w budżecie
turysty. Sprawa ma się całkowicie inaczej, kiedy się tam pracuje i zarabia.
Wówczas ceny są już raczej „normalne”. Tak więc mleko za 16 koron – 8 złotych
nie jest tanie przy polskiej pensji, ma na „normalną” cenę przy norweskich zarobkach.
Jest kilka sposobów na
przeliczanie i porównywanie cen. Pierwsze założenie – przeliczać powinni tylko
turyści, gdyż oni mają swój zagraniczny punkt odniesienia budżetu wydatków.
Mieszkając w Norwegii, dla swojego zdrowia psychicznego i dobrego samopoczucia
lepiej zatem ceny porównywać do miejscowych zarobków, nie do cen w innych
krajach.
Gdyby ktoś jednak
pokusił się o porównywanie cen z uwzględnieniem siły nabywczej, można
zastosować pewne uproszczone porównania. Zasłyszane wiele lat temu, wciąż się
sprawdza: „Podziel norweską cenę przez 10, by dowiedzieć się, ile by to było w
Polsce”. I tak – dla przykładu – chleb za 32 korony, odruchowo przeliczyłoby
się wg kursu bankowego na około 16 zł[1].
Ale przecież nikt w Norwegii nie zarabia miesięcznie 3000 zł netto, jak ma się
to przeciętnie w Polsce. Kwota 3000 zł to około 6000 koron, czyli raczej bliżej
tygodniówki, niż płacy miesięcznej. Oficjalna, stastycznie średnia płaca w
Norwegii to 30 tysięcy koron, czyli 15 tys. zł. (choć prawdopodobnie większość
Polaków w Norwegii zarabia poniżej tej kwoty). Łatwo zauważyć, że 30.000
(koron) podzielone przez 10 da 3.000 (złotych). Takie są proporcje i zarobków,
i cen. Stąd już łatwo porównać: 32 kr / 10 à 3,20 zł. Dlatego chleb za 32 korony jest takim
obciążeniem dla budżetu domowego w Norwegii, jak chleb za 3,20 zł dla polskiego
portfela.
Naturalnie takie
przeliczanie obarczone jest sporym uproszczeniem i nie zawsze daje się
przyłożyć do wszystkich zakupów. Jest jednak pomocne, by nie dać się samemu
sobie zwieść, gdy jeszcze się nie odzwyczaiło przeliczać.
Samochód kompaktowy średniej klasy za 300.000 kr?
To nie tak że on kosztuje tyle, co „wypasiona” limuzyna premium w Polsce –
150.000 zł. On ciąży na budżecie tyle, co 30.000 zł w Polsce. Mieszkanie? Tu
już wchodzi się na poziom większych liczb. Dwupokojowe, nieduże, w przeciętnym
mieście, niewysoki standard za minimum 3 miliony koron – czyli półtora miliona
złotych. Cena raczej rodem z londyńskiego City, albo najmodniejszych miast
świata. Tymczasem wobec zarobków to tak, jakby wydać „zaledwie” 300.000 zł.
Wciąż drogo, ale jednak w innym miejscu skali do porównania.
Ceny w sklepach
podawane na etykietach lub elektronicznych ekranikach są – podobnie jak w
Polsce – za za sztukę / opakowanie oraz przeliczone na jednostkę miary. I tak
samo panuje w tym pewna dowolność. Świetnym przykładem mogą być jaja kurze.
Cena 22 kr za 6 sztuk to dużo, czy mało? Małym druczkiem na cenówce trzeba
zatem sprawdzić cenę i porównać z innymi cenami. Tu okazuje się, że jedne jajka
mają cenę za „jednostkę miary” podaną za jedną sztukę jajka, inne za 1 kg,
jeszcze inne za 1 sztukę opakowania. I ze sprytnego porównywania nici. Trzeba
także zwracać uwagę na cenę naliczoną na kasę. Nietrudno odnieść wrażenie, że
błędne naliczanie cen zdarza się znacznie częściej, niż ma to miejsce w Polsce.
Bywa, że cena za pół litra środka czyszczącego według cenówki jest wyższa, niż
za pełen litr – wszystko liczone jest ręcznie i to rodzi liczne błędy.
Uderzające jest małe
urozmaicenie asortymentu. Półki w sklepach dają wybór bodaj ze 100 razy
mniejszy niż w Polsce. Takie można odnieść wrażenie po odbyciu kilku eskapad
zakupowych w tym dziwnym kraju. W każdym sklepie na półkach leżą dokładnie te
same towary. Tylko towary marek własnych różnią się między sklepami, choć
czasem można znaleźć nawet te od „konkurencji” i na etykiecie przeczytać, że
wyprodukowała jedna firma na zlecenie drugiej, a obie mają ten sam adres. Tak
więc zakupy w norweskim sklepie dalekie są od doświadczenia zakupów w Peweksie.
Ogólnie rzecz biorąc, jakość wyrobów spożywczych –
przy wspomnianym już słabym wyborze – jest znacznie niższej jakości niż w Polsce.
Także ich trwałość i smak są słabsze. Trzeba być bardzo uważnym i sprawdzać
termin ważności produktu. O ile kawa, czy kukurydza przeterminowane o kilka
miesięcy nie powinny nieść dużego ryzyka, o tyle twarożek, jogurt
przeterminowany o miesiąc może już wpłynąć na zdrowie konsumenta. A nie są to
odosobnione przypadki. Zdarzają się „promocje” oznaczone krzykliwym napisem
„Tilbud”[2],
w których pod wieczór sprzedaje się nabiał, któremu za 3-4 godziny kończy się
termin ważności. Powinny być więc opisane jako wyprzedaż, ale tak się nie
dzieje, albo rzadko widzi się uczciwy opis powodu przeceny.
Do zalet należy to, że w każdym sklepie samoobsługowym,
gdzie sprzedaje się chleb, stoją krajalnice do chleba. Warto kupować tylko
świeży, niezafoliowany chleb. Ten w woreczkach był na pewno mrożony i odtaje
dopiero na sklepowych półkach. Droba uwaga – chleb często jest „wymacany” przez
wielu poprzednich, niezdecydowanych klientów. Niektórzy klienci o urodzie
sugerującej azjatyckie pochodzenie wydają się mieć w zwyczaju obmacywanie
bochenków chleba nawet jeśli nie mają zamiaru go kupić. A że higiena nie jest
domeną ludności Norwegii, warto wybrać chleb z głębi półki, mając nadzieję, że
nie doświadczył dotyku nieumytych rąk. Także świeżość chleba prosto z pieca
należy raczej ubrać w cudzysłów. Poza profesjonalnymi piekarniami, zazwyczaj
jest to dopiekany produkt masowy z mrożonki.
[1] Zakładając dla uproszczenia, nieco niekatulany przelicznik kursowy 1 kr =
0,50 zł.
[2] Tilbud – pol.: oferta, w
rozumieniu promocji
Bardzo ciekawie to zostało opisane.
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuń