Doprawdy, nawet po
latach spędzonych w Norwegii, wciąż Polakowi będzie trudno zrozumieć, dlaczego
podczas wyprzedaży sklepowych ich witryny świecą pustkami smutniejszymi, niż
widok polskich sklepów w roku 1980. Z wystaw znikają wszelkie towary, pozostają
co najwyżej nagie manekiny i nieśmiało rozwieszone kartki z ogłoszeniem o
wyprzedaży – „Salg”, bądź po angielsku „Sale”, czasem nośne znaki procentów.
Można się jedynie
domyślać, choć to teza trudna do sprawdzenia, że opustoszałe wystawy mają na
odbiorcy wywrzeć wrażenie, jakoby towaru już niemal brakowało, że już trzeba go
było zdjąć z wystawy, bo lada moment go zabraknie. Wówczas chyba klient ma czym
prędzej wejść do sklepu i kupić, co popadnie, byle taniej (albo rzekomo
taniej), niż zazwyczaj.
Cóż z tego, że za
tydzień na tych samych półkach pojawią się nowe towary, z kolekcji tak nowej,
jak i starej, wówczas już nie na wyprzedaży, a końcówki serii. Może nawet jeszcze taniej…
Zamroczeni feerią
barw, światełek, dekoracji, ogłoszeń, stert towarów, rozpylanymi zapachami,
nahalną muzyką z polskich sklepów, rodacy przechodzą obok nagich manekinów nie
spojrzywszy na nie. Odruchowo można pomyśleć, że zlikwidowali właśnie kolejny
sklep, nic się nie stało... A tam taka okazja! Sic!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz