Po norwesku policja
nazywa się Politi. Policjanci poruszają
się po mieście tak radiowozami, jak i pieszo. Przy okazji większych imprez
masowych można wypatrzyć także żandarmerię wojskową Militærpoliti, zespoły z psami służbowymi i parę innych, podobnych
sił mundurowych. Ruch drogowy kontrolowany jest podobnie, jak w Polsce, choć
radarowa kontrola prędkości odbywa się rzadziej. Jeśli już jest, to przy
zastosowaniu mierników laserowych, dających ustrzelić więcej kierowców
jednocześnie. W wielu punktach można za to napotkać stacjonarne fotoradary.
Kary oczywiście są drakońskie. Wyrywkowe kontrole pojazdów i kierowców (np. pod
kątem trzeźwości) są rzadkie.
Komisariaty policji
nie są liczne. W razie potrzeby zgłoszenia sprawy, dostępny jest numer alarmowy
policji 112; numer ratunkowy medyczny to w Norwegii 113 i łączy z pogotowiem.
Straż pożarna ma numer alarmowy 110. W przypadku pomniejszych spraw dla
policji, trzeba się udać do nich samodzielnie. Niektórzy Norwedzy odradzają
„kłopotanie” policji takimi drobnostkami, jak kradzierz, bo wiadomo, że
i tak nikogo nie złapią, bo nie mają dość pracowników. Zgłoszenie jednak
zostanie przyjęte i potwierdzone pisemnie (może to być niezbędne np. do
zgłoszenia u ubezpieczyciela). Policja w Norwegii ma prawo do strajku. Wówczas
próba zgłoszenia im czegokolwiek może być bardzo trudna, mogą usiłować zniechęcić
„delikwenta” do zgłaszania; potrzeba nieco uporu, by w takiej sytuacji zostać
wpuszczonym do komisariatu. Można odnieść wrażenie, że w służbie policyjnej
pracuje więcej kobiet niż w Polsce.
Jeśli chodzi o próby „negocjacji”, bądź zbyt
natarczywego tłumaczenia się z przewinienia drogowego, może być to potraktowane
bardzo surowo. „Negocjacje” to próba przekupstwa, kończąca się wyrokiem sądowym
i ogromną grzywną, lub więzieniem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz