Praca w Norwegii jest.
A jakże! Bezrobocia nie ma, prawie. Ktoś widział? Tyle statystyk. Bez liczb.
Obejdzie się. A prawda? Nie całkiem taka. Owszem, pomimo wzrostu
bezrobocia o ok. 1% w 2015, co jest wynikiem kryzysu naftowego, Norwegia wciąż
jawi się pracowniczym rajem. Spadek wartości norweskiej korony o 1/5 w tym
czasie także na razie nie przeraża. Więc co się tam dzieje?
Mówiąc w dużym
uproszczeniu – po pierwsze trzeba zapomnieć o mitach i odsłonić kłamstwa na
temat rynku pracy w Norwegii. Spośród tysiecy zwalnianych z pracy w 2015 w
przemyśle naftowym i powiązanych firmach, znaczną część stanowili ekspaci i
zagraniczni specjaliści. Tych najłatwiej się pozbyć. Koniec kontraktu, koniec wizy, dziękujemy, życzymy szerokiej drogi na
lotnisko. I rzeczywiście, amerykańcy, brytyjscy, indyjscy specjaliści
masowo spakowali się i wrócili do domów, albo znaleźli dla siebie nowe miejsca
na Ziemi. Polaków w tym przemyśle nie pracuje dużo, więc trudo mówić tu o
masowych zwoleniach dotyczących Polaków. Ale za tym idą firmy usługowe,
powiązane z tą branżą, lub niebezpośrednio związane z gazem i ropą. Są to na
przykład firmy budowlane, sprzątające, zaopatrzeniowe, cateringowe. Te już
opierają się w niemałej mierze na Polakach. Tak więc z opóźnieniem i z
mniejszym impetem, ale i te branże mogą być dotknięte kryzysem. Mniej hal
produkcyjnych, mniej hoteli się buduje, mniej biur do posprzątania, mniej żołądków
do nakarmienia w firmach i na platformach. To wszystko naczynia połączone.
Jednocześnie Norwegia
nie chwali się tym, że ma bodaj jeden z najwyższych wskaźników ludności w
wieku produkcyjnym, pozostających trwale niezdolnych do pracy. Taki system. Rzeczywiście, być może
nawet 25-30% dorosłych pozostaje na rencie, długoterminowym zwolnieniu
lekarskim, bądź ułamkowym zwolnieniu.[1]
Przy braku lekarzy-specjalistów, sprawy ciężkich i przewlekłych chorób często
prowadzą słabo wykwalifikowani lekarze. Skutkuje to czasem patologicznymi
rozwiązaniami. Osobę zamiast dobrze zdiagnozować i – być może – nawet wyleczyć,
pozostawia się przez ponad rok na zwolnieniu lekarskim. Traci wówczas ustawową
ochronę przed zwolnieniem i wpada w system zasiłków. By nie obciążać statystyk
dotyczących bezrobocia, osobę, która „nie rokuje” rychłego wyleczenia, uznaje
się za trwale niezdolną do pracy i wówczas wpada w inny budżet, dożywotnio
pozostając pod opieką państwowej kasy. Słowem komentarza warto dodać, że w
takiej sytuacji niektórzy Norwedzy doznają cudownego
uzdrowienia, sprzedają lub wynajmują swój dom, a następnie wyjeżdżają na
południe Europy na dożywotnie wakacje.
Jednocześnie Norwegia importuje masowo uchodźców wojennych i innych imigrantów. Wydaje
się, że ich integracja ze społeczeństwem jest bardzo zróżnicowana. Widać bowiem
na mieście grupki młodzieży o wyglądzie sugerującym pochodzenie z różnych
kontynentów, ale rozmawiających po norwesku. Widać także pary o bardzo różnych
odcieniach koloru skóry, często z dziećmi. Aż miło popatrzeć na pełną
integrację. Tymczasem nie da się nie dostrzec dzielnic, gdzie króluje jeden typ
urody, bliskowschodni, centralnoazjatycki, czy afrykański. Często idzie to w
parze z modą specyficzną dla tych regionów i wyznawanej tam religii – głowy i
twarze kobiet zasłonięte tkaninami, mężczyźni w ubraniach przypominających
sutanny, w sandałach i z charakterystycznymi brodami. Doprawdy, tych ludzi
nader trudno spotkać w pracy. Chyba że – oddając sprawiedliwość (czy raczej
dopuszczając się sarkazmu) – są tak wysoko wyspecjalizowani w bardzo rzadkich
zawodach, że pracując jako zwykły inżynier, budowlaniec, lekarz, pakowacz w
fabryce, sprzątacz po prostu się ich nie spotyka… Trudno odgadnąć, czym zajmują
się poza popijaniem herbaty, paleniem papierosów i graniem w karty w klubach
etnicznych. Jest pewna grupa zawodowa, w której się specjalizują mężczyźni
pochodzący z Iranu, Afganistanu, Pakistanu – to taksówkarze, stanowiący
przytłaczającą większość osób wykonujących ten zawód.
Złośliwi mówią, że rodziny te utrzymuje państwo,
dając im do dyspozycji domy, zasiłki, szkołę i utrzymanie, dla chętnych
dofinansowanie do przystosowania zawodowego, zaś oni te domy… wynajmują
nielegalnie innym, czerpiąc z tego pokaźny dochód, jednocześnie gnieżdżąc się
po kilka rodzin w jednym domu. Tak więc ta grupa społeczna raczej nie zapełnia
w znaczącym stopniu luki w rynku pracy.
Jeśli chodzi o polskie
specjalizacje, to da się wychwycić pewne tendencje. Wśród kobiet – niezależnie
od wykształcenia – dominuje praca fizyczna, często w usługach sprzątania,
czasem w fabrykach, cateringu. Są też panie wykonujące prace specjalistyczne w
księgowości, w inżynierii, czy nawet w norweskich urzędach. Oczywiście
pojedyncze osoby wykonują także dowolne inne zawody – nauczycielki, bibliotekarki,
kierowcy autobusów, sprzedawcy kwiatów, przedszkolanki… Wśród mężczyzn domuje
przemysł budowlany i pokrewne, remonty, wykończenia wnętrz, dominują wśród
kierowców autobusów w niektórych miastach; w miastach stoczniowych także
spotyka się polskich stoczniowców naturalnie. Część z rodaków pracuje także w
przemyśle – jako inżynierowie, prawnicy, handlowcy. Oczywiście ponad to także
wszelkie prace fizyczne w różnego rodzaju przedsiębiorstwach.
Słowo o etosie pracy.
Panuje na tym polu absolutne zróżnicowanie wśród pracowników i wymagań im
stawianych. O jednym wszak koniecznie trzeba pamiętać – Norwegia generalnie
rzecz ujmując jest rynkiem pracownika. Pomimo ogromnej rzeszy ludności
napływowej – tak imigrantów ekonomicznych, jak Polacy, czy uchodźców z Azji i
Afryki – wciąż brakuje wykwalifikowanych pracowników. W Norwegii pracują
tysiące specjalistów wszelkich branż, importowanych
czasowo, bądź na stałe z całej Europy Zachodniej, USA, Australii, jest rosnąca
grupa polskich specjalistów. Także w zawodach produkcyjnych, wymagających
umiejętności technicznych obserwuje się obromne zróżnicowanie etniczne. Związki
zawodowe dyktują pracodawcom warunki i nawet nie trzeba do związków należeć, by
być chronionym przez układy zbiorowe i ogólnokrajowe.
Pracodawcy wymagają
efektów, ale w znacznie delikatniejszy sposób, bardziej zdroworozsądkowo. I
stawiają wymagania zgodnie z własną samooceną – tempo pracy jest znacznie
mniejsze, niż w Polsce. Starają się zredukować stres. Stres jest też zmiejszany
przez odsuwanie odpowiedzialności; pracownik ma swoje wąskie pole
odpowiedzialności i co poza tym, to go nie interesuje. Choćby wiedział, że cały
układ jest zły, on wręcz bezmyślnie wykona swoją działkę, a dalej, niech się
dzieje, co chce, on przecież wychodzi zaraz z pracy, bo na przykład obiecał
znajomym, że pójdą razem na siłownię. Na miejsca, w których wymaga się dużej
efektywności, zatrudnia się zagranicznych konsultantów. Są opłacani stawkami
godzinowymi, dającymi 2-, 3-krotność typowych zarobków etatowych. Oni jednak
zwykle mają ściśle określone zadanie projektowe i muszą dopieścić swoje dzieło, by było zaakceptowane.
Jeżeli więc w pracy w
dużej firmie znajdzie się ktoś, kto ma szerokie pojęcie, prawidłowo ocenia
ryzyka biznesowe, a do tego przejmuje się pracą, firmą, efektywnością,
marnotrastwem, itp. – skupiają się na nim wszelkie „systemowe niedoróbki”, z
którymi musi zawalczyć, by prawidłowo wykonac swoją pracę. Może to zrobić po norwesku – na zasadzie „ja swoje
zrobiłem, przecież mnie nie zwolnisz”. Ale to nie mieści się w – przykładowo –
polskim pojęciu etosu pracy. Można więc uznać to pole jako kolejny przykład
tego, że na tle Nowegii Polacy nie powinni się wstydzić, ani czuć mniej
europejscy z powodu swojej polskości, naszej kultury pracy itp.
Praca nieleglna w
Norwegii nikomu się summa summarum nie opłaca, choć istnieje. Obywatel polski
powinien się przed nią wzbraniać, bo mu się zwyczajnie należy praca legalnie,
bez zbędnych obostrzeń i zezwoleń; wystarczy się zgłosić do urzędu i
odprowadzić podatek. Warto wziąć za przykład autentyczną sytuację – inwestor
wynajął małą firmę do przebudowy fragmentu domu. Jednoosobowa, norweska firma
zatrudniła bez umowy o pracę czterech Polaków pozostających na bezrobociu – żyli z zasiłku NAV, norweskiego
urzędu pracy. Wścipski sąsiad sfilmował robotników i ich szefa, poczym zgłosił
to władzom z zaleceniem kontroli, czy oni pracują legalnie. Kontrola urzędowa
wykazała, że omijano prawo. Pracownicy utracili status bezrobotnych (muszą
znaleźć pracę albo się wyprowadzić z Norwegii w ciagu 90 dni), obciążono każdego
z nich karą w wysokości 100.000 koron, zaś na tego, kto ich nielegalnie
zatrudnił nałożono karę łączną w kwocie 800.000 koron. Słowem – nie warto!
[1] W Norwegii występuje cząstkowe zwolnienie lekarskie – na przykład 50%;
wówczas połowę z 37,5 godz. osoba pracuje i zarabia wypłatę od firmy, drugą
połowę – pozostaje w domu, dostając zasiłek chorobowy. W sumie za połowę pracy
dostaje 100% pieniędzy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz