sobota

Dzieci


                Rozpowszechniona jest opinia, że Norwegia jest jednym z najlepszych państw na świecie do wychowywania dzieci i do bycia dzieckiem. Jak wiele mitów, tak i ten można potwierdzić, lub podważyć. Szczególnie, mając doświadczenie z innych krajów. Pozytywną opinię opiera się o łatwy dostęp do szkolnictwa, służby zdrowia, jakość nauczania, koszt edukacji itp.

                Opinia Polaka może być zgoła odmienna. Przy bardzo trudno dostępnych lekarzach i ich – w wiekszości – słabemu przygotowaniu merytorycznemu, pozytywną opinię ma się raczej tylko tak długo, jak jest się zdrowym i nie trzeba korzystać z fachowej pomocy w tym kraju. Pomijając więc fakt fatalnej służby zdrowia, niedostępności do specjalistów, co jest opisane w osobnym rozdziale, także system edukacyjny ma swoje wady i zalety.

Dziecię w Norwegii trafia do przedszkola i jest to placówka w niektórych przypadkach skrajnie różniąca się od polskiej. Ma parę odmian. Są placówki „typowe” – z salami zabaw, podwórkiem, kuchnią itp. Dziecko do przedszkola przyjmowane jest pod warunkiem wyposażenia go w specjalny skafander do harców na dworze, jest to specjalna bielizna z wełny merino, dwie pary skarpet wełnianych, itd. Istnieją jednak i takie placówki przedkszkolne, gdzie pomieszczenia ograniczone są do małego pomieszczenia z ujęciem wody kranowej i ubikacją. W takim przypadku cały czas dzieci spędzają na dworze, niezależnie od pogody i porannych ciemności zimą. Do picia mają zimną wodę kranową, bądź mleko. I to raczej głównie, o ile nie wyłącznie polscy, litewscy, czy rosysjcy rodzice wyposarzają swoje pociechy w termosy z gorącą herbatą i kanapki, co jest przyjmowane z brakiem zrozumienia u innych. Tak więc norweskie dzici bawią się z „soplami” smarków pod nosem i raczej są niezbyt czyste w ogóle.

Za to liczba przedszkoli i liczebność opiekunów jest na wysokim poziomie. Przypada tylko kikoro, maksymalnie kilkanaścioro wychowanków na opiekuna. Zdarza się, że opiekun ma asystenta, choć ten czasem nie zna słowa po norwesku, bowiem praca w przedszkolach czasm traktowana jest przez gminę – wbrew rozpowszechnianym w mediach informacjom – jako wstęp do integracji dla imigrantów i azylantów. Opiekunami są i panowie i panie. Przedszkoli jest wiele – przepisy określają maksymalną odległość od domów w mieście do najbliższego przedszkola. Istnieją także całodzienne bawialnie (czynne na przykład od godz. 10 do 20) i – co ciekawe – umiejscowione są zwykle w pobliżu firm w dzielnicach przemysłowych. Wyposażenie przedszkoli wydaje się ubogie i nienowoczesne, wbrew temu, czego można by oczekiwać po tak bogatym państwie, jakim jest Norwegia. Standardy higieniczne także odbiegają od znanych z Polski (dzieci używają bardzo brudnych ubrań i butów). Ważnym wyposażeniem przedszkoli są za to szafowe suszarki do ubrań, stojące w szatniach.

Szkoły raczej poprawnie zajmują się młodzierzą, zapewniając dość dobrą edukację. Obiadów w szkołach nie ma – tylko woda i mleko, czasem owoce, albo składkowe poczęstunki. Nauka języka angielskiego jest na bardzo wysokim poziomie. Polskie dzieci zazwyczaj zawyżają poziom w klasach, o czym w mediach się raczej nie usłyszy, natomiast jest to mówione dzieciom i ich rodzicom wprost przez nauczycieli.

Rozpowszechniane są opowieści o niesławnej instytucji d.s. bezpieczeństwa nieletnich – Barnevernet. W świetle takich nieformalnych relacji, instytuacja ta ma działać masowo na iście faszystowskich zasadach, porywając dzieci głównie imigrantów i umieszczając je w norweskich rodzinach zastępczych celem norwegizacji i luteranizacji. Przyczynkiem do odebrania dziecka rozdzicom miałoby być choćby bezpodstawne oskarżenie rodziców o niewłaściwe zachowanie wobec dziecka lub w jego obecności. Istytuacja odbiera niezwłocznie dziecko pod pretekstem jego ochrony. Nie ma właściwie możliwości odwołania się od tej decyzji, sądy ani inne instytucje nie są tu pomocne, a wymówką ma być ochrona małoletnich. Przemieszczani są oni w dalekie regiony kraju i umieszczani w norweskich rodzinach bez najmniejszego kontaktu z rodziną, swoją kulturą, czy religią, pozbawiani rzeczy osobistych kojarzących się z dotychczasowym życiem. Wedle niektórych opowieści, dzieci te nie są zawsze dobrze traktowane w rodzinach zastępczych, jednak ma to być forma ochrony. Dopiero 12-letnie dziecko ma prawo zażądania widzenia z rodzicami, bądź powrotu do nich. Jeśli dziecko się o to nie postara samo, jego kontakt z rodzicami urywa się aż do osiemnastych urodzin. Historia taka została pokazana (lub zainscenizowana) w popularnym programie paradokumentalnym o sprawach dla prywatnego detektywa w jednej z polskich telewizji. Według niektórych opinii, instytucja ta ma utrzymywać wysoką wydajność swojej pracy wyłącznie jako uzasadnienie dla swojego dalszego istnienia i zapotrzebowania na dotacje z budżetu państwa. Bliżej sprawie przyjrzeli się autorzy filmu p.t. „Obce niebo”, opowiadającego historię polskiej rodziny w Szwecji, gdzie obowiązuje analogiczny system ochrony dzieci. De facto film ten był zainspirowany autentycznymi wydarzeniami właśnie w Norwegii.


Jak nasilone faktycznie jest to zjawisko, jakich sytuacji dotyczy i czy relacjonowane podania są prawdziwe – trudno rozsądzić, bowiem do polskich mediów i wśród polonii rozprzestrzeniają się wyłącznie mocno emocjonalne opowieści, przefiltrowane przez zainteresowanych i – być może – przekłamane przez kolejne przekazy „głuchego telefonu”. Niemniej, norwescy adwokaci czasem doradzają Polakom, by w razie konfliktu w rodzinie, rozwodu, przejawów przemocy, dziecko zostało niezwłocznie wywiezione z kraju. Tymczasem rzesza polskich rodzin wychowuje w Norwegii swoje potomstwo, nie wykazując histerycznego strachu przed odebraniem pociech przez państwową instytucję i wydają się zadowoleni ze swojego życia i poczucia bezpieczeństwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...