sobota

Ekologia


                Ekologia w Norwegii to temat nadający się pewnie na niejedną konferencję naukową. A wnioski z opracowań rzetelnych fachowców, o ile nie byłyby obarczone skrzywieniem poprawności politycznej, doprowadziłyby do upadku niejednego mitu na temat Norwegii.

                Norwegia to kraj ludzi nieprzyjaznych środowisku! To teza, którą zadziwiająco łatwo będzie udowodnić. Na początek warto przytoczyć nieco kontrapunktów:

·         ogromna większość energii elektrycznej w Norwegii pochodzi ze źródeł odnawialnych – głównie rzeki, nieco „farm wiatrowych”;
·         Norwegia ma najwyższy na świecie odsetek pojazdów zasilanych energią elektryczną – głównie samochody osobowe, a także motorowery, autobusy miejskie i pojedyncze promy morskie krótkiego zasięgu;
·         indywidualne budownictwo mieszkaniowe zdominowane jest przez konstrukcje drewniane;
·         isniteje dobrze zorganizowany obieg surowców wtórnych – w domach segreguje się odpady, rozdzielając od śmieci ogólnych makulaturę, szkło, bioodpady i plastik.

Tak sprawę widzą dumni Norwegowie. Zaś krytycznym okiem, szczególnie osoby z zewnątrz, łatwo dostrzec znaczą liczbę czynników negatywnych, których istnienie albo się w Norwegii neguje, albo przemilcza.

                W Norwegii marnotrawi się niewyobrażalne ilości energii i zasobów. Przyglądając się tlyko tym najbardziej widocznym, warto przytoczyć kilka przykładów.

·         Dominującą odmianą silników w samochodach są dizle. Wynika to – paradoksalnie – z troski o ochronę środowiska właśnie. Od wielu lat w Norwegii panuje mit – lansowany niegdyś przez raczej niedouczonych dziennikarzy – jakoby silniki z zapłonem samoczynnym były mniej uciążliwe dla środowiska, niż benzynowe. Było to na fali wprowadzania filtrów cząstek stałych i „downsizingu”[1], a także nieco mniejszego (wg testów oficjalnych) zużycia paliwa.[2] Reszta Europy już nie trzyma się kurczowo tego fałszywego poglądu i użytkownicy raczej mają świadomość większych kosztów eksploatacji nowoczesnego dizla oraz jego nieekoligczności w porównaniu do benzyniaka.

·         Norwedzy nie znają pojęcia oszczędności energii. Niektórzy pewnie z chęcią by zrezygnowali z montażu wyłączników światła w niektórych miejscach. Nieliczne firmy stosują oświetlenie sterowane zegarowo i z czujnikami ruchu. Powszechną praktyką jest raczej ustawiczne utrzymywanie włączonego światła. Zapytani o sens niegaszenia, przyznają wprost: Nie mamy przyzwyczajenia gasić światła[3], przecież prąd jest tani. Ważne – podkreślają, że prąd jest tani, nie zająknąwszy się nawet, że jest eko, bo to już tak oczywista oczywistość, że nikt nawet nie zaprząta sobie tym głowy. Prąd jest eko – owszem, pochodzi z turbin napędzanych wodą z rzek i spiętrzeń. Czy jest niewyczerpanym źródłem – o tym Norwegowie zdają się pamiętać tylko pod koniec lata, gdy przychodzą rachunki za znacznie droższy prąd, aniżeli w innych porach roku. To dlatego, że cena jednostkowa energii zależy mocno od ilości opadów w danym okresie; im więcej opadów, tym więcej wody – im więcej wody, tym prąd tańszy. Coż jednak z tego, skoro latem zużycie prądu w gospodarstwach domowych drastycznie spada. Koniec końców o wyłączeniu „zbędnej żarówki” nikt nie myśli. Ba, w reakcji na chęć wyłączenia niepotrzebnego oświetlenia, niektórzy Norwedzy reagują zdziwieniem, komentując mniej więcej tak: „Ja tego nie rozumiem, w Norwegii tylko Szwedzi i Polacy gaszą wszędzie światło. Inni nie mają z tym problemu”. Oszczędzanie – tak portfela, jak środowiska to problem? Widocznie dla niektórych nordyków tak. Dalej można usłyszeć wyliczenie „Jedna żarówka rocznie zużywa prądu za 140 koron, więc co to za oszczędność?”. Ale jak ktoś ma takich żarówek 10 w jednym gospodarstwie – dom, garaż, podwórko, rocznie zaoszczędziłby na wystawny obiad w drogiej restauracji dla całej rodziny. To nie jest argumentem, powoduje tylko wytrzeszcz oczu norweskiego słuchacza, który przecież i tak chodzi do restauracji, kiedy ma ochotę, bo nie musi oszczędzać…

·         Izolacja termiczna to coś, co Polakom kojarzy się z domami skandynawskimi. Nic bardziej mylnego w Norwegii. Może w Szwecji – owszem. Norweskie domy nie zmieniły się o jotę od stu lat. Nie ma w tym kszty przekąsu, czy złośliwości. Nowowbydowany dom jest nieodróżnialny od stojącego obok stulatka. Co prawda w ogłoszeniach o nieruchomościach – wymogiem Unii Europejskiej – trzeba podać klasę energetyczną domu, ale na porządku dziennym widać najczęściej te niskie klasy, także w przypadku w miarę nowych obiektów. Dom typowo buduje się w konstrukcji szkieletowej, ze stosunkowo cienkimi ścianami i bardzo słabą izolacją. Z zewnątrz ściany okłada się folią i obija deskami. Zrzadka tylko widać, by inwestor stosował dodatkowe warstwy izolacji pod sajdingiem. Podobnie okna – starego wzornictwa, drewniane, nawet z niehermetyczną kasetą. Zimą chłód i wilgoć w domach biją czasem z każdego kąta. I znów – argument ten sam, co przy oświetleniu – przecież energia jest tania. A domy ogrzewa się grzejnikami elektrycznymi. Zazwyczaj są montowane podobnie jak kaloryfery – na ścianach, poniżej okien. Jednakże najpopularniejszymi zakupami zimą w Norwegii są chyba wolnostojące elektryczne grzejniki olejowe (kaloryfery na kółkach, do stawiania przy stole, fotelu, czy łóżku) oraz osuszacze powietrza, pomagające pozbyć się części wilgoci powodującej wszechobecną czarną pleśń. Niejedna rodzina dogrzewa się starszego typu kuchenkami elektrycznymi, jeśli szczęśliwie kuchnię stanowi aneks w pokoju stołowym lub przedpokoju. W starszych mieszkaniach autentycznie czuć powiew zimnego powietrza, nieszczelnościami okien nikt się nie przejmuje. Wiatrołapy czy przedpokoje istnieją, ale nie są zbyt częste; łatwo znaleźć mieszkania z wejściem wprost do pokoju lub do kuchni.[4] Zaledwie część domostw ma ogrzewanie centralne. Są to wówczas często małe, zautomatyzowane instalacje na gaz, podgrzewające wodę do kaloryferów i bieżącą.

Jeszcze gorzej sprawa się ma w zakładach pracy. O ile latem Norwegowie pamiętają, że to kraj chłodny i przy temperaturze 10 stopni C niektórzy już chodzą w krótkich spodenkach, w koszulkach z krótkim rękawem, a w biurach nie zamarzają przy temperaturze na poziomie 20°C, o tyle zimą, ubrani w koszule i grube swetry, wełniane skarpety (to co, że do sandałów), histerycznie zamykają okna i włączają ogrzewanie na maksymalną temperaturę grzejnika. Nierzadko jest to 30-37°C. Nawet zapytani, twierdzą, że nie odczuwają gorąca i zaduchu w pomieszczeniach. Grzeją, bo przecież jest zima. Zdają się rekompensować braki sprzed wieków, gdy ich przodkom doskwierało zimno[5]; ale przecież nie są szczurami i nie otrzymali w genach programu „zimą szukaj najcieplejszego miejsca na Ziemi”.

·         Osobna kategoria Norwegów – już znacznie mniej liczna – z kolei szczyci się tym, że nigdy nie zamyka okna. Czy słońce, czy deszcz, śnieg i wiatr – okno w sypialni musi być otwarte. Potem jest okazcja pokazać zdjęcie wody mineralnej, która zamarzła na stole, albo telefonu komórkowego, który przestał się ładować z powodu przechłodzonej baterii.

Trudno ocenić, czy to ta sama grupa, ale w miastach widać powszechną tendencję nie zamykania garaży. Poczucie bezpieczeństwa nie nakazuje chronić bramą zawartości garażu – często w nim jest raczej rupieciarnia, ale i motocykle, rowery, komplet kół z alufelgami. A że garaż znajduje się pod mieszkaniem i marnuje ciepło… przecież prąd jest tani. Co więcej, wiele nowoczesnych szeregowców oraz niektóre domy wolnostojące buduje się obecnie tak, że miast garażu pod mieszkaniem jest tylko wiata, niezamykana wnęka na samochód, nie będąca żadnym buforem dla uciekającego ciepła.

·         W domach zbiera się odpady, to wygląda na dość dobrze przestrzegany eko-obowiązek. W pracy tymczasem prawda ta wydaje się nie obowiązywać. Makulaturę – tak licznie produkowaną wciąż nawet w nowoczesnych firmach – niejednokrotnie miast do pojemnika na papier, wrzuca się wprost do śmietnika. A sławne norweskie kubeczki na kawę – niektórzy wręcz upominają, że choć są papierowe, nie należy ich wrzucać do makulatury, bo są zanieczyszczone.[6] Nie byłoby w tym problemu, gdyby nie fakt, że w Norwegii takich kubków zużywa się kilka milionów sztuk każdego dnia; każdego dnia całe tony papieru zamiast na przemiał, trafiają na śmietnik. Cóż, pewnie papier jest tani, w końcu to nie w Norwegii, a raczej w Rosji, Finlandii i Polsce wycina się na nie lasy.







[1] Z ang. downsize – zmniejszanie rozmiaru; tu – tendencja do używania silników o mniejszych pojemnościach.
[2] Jeszcze przed wielką aferą pewnego niemieckiego producenta.
[3] To samo dotyczy sprzetu biurowego – kopiarki, komputery, dziesiątki ogromnych telewizorów służących w biurach za monitory w salach konferencyjnych, ogrzewanie.
[4] Gdzie tam miejsce na buty i kurtki zimowe?
[5] W niektórych miastach, na przykład w Bergen obowiązywał niegdyś absolutny zakaz ogrzewania domów. Przepis ten był podyktowany troską o bezpieczeństwo po licznych pożarach drewnianych domów. Wskutek tego wiele osób zamarzło na śmierć we własnych domach, gdzie nie mogli napalić w piecu.
[6] Tymczasem kartoniki po śmietanie, jogurcie, mleku, soku wraz z zakrętkami, tłusty pergamin po maśle – w domach lądują w kontenerze na papier. W pracy eko-Norweg ma inne poglądy i pachnący kawą papierowy kubek na przeróbkę się ma nie nadawać.

3 komentarze:

  1. Bardzo inspirujący artykuł. Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem pod wrażeniem. Bardzo fajny wpis.

    OdpowiedzUsuń
  3. W sumie ja również mam ogrzewanie gazowe i jestem przekonana, że jest to bardzo fajne rozwiązanie. Na ten moment bardzo chętnie korzystam z oferty https://poprostuenergia.pl/gaz-dla-firmy/ i jestem przekonana, że faktycznie płacenie mniejszych rachunków za gaz jest możliwe.

    OdpowiedzUsuń

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...