sobota

Podróże po kraju


                Drogi dalekobieżne w Norwegii rozpoczęto na większą skalę budować dopiero w latach 60. XX wieku. Większego rozpędu inwestycje nabrały w czasie, gdy kraj zaczął się bogacić na wydobyciu gazu i ropy – w kolejnych dwóch dekadach. Do tamtego czasu Norwegia bardziej niż monolitem, była raczej zbiorem skupisk ludzkich, rozsianych na mapie niczym niedostępne wyspy. Najdogodniejszym transportem między miastami przez wieki pozotawał transport morski, zaś lądowy miał marginalne, raczej lokalne znaczenie w większości przypadków.

                To doprowadziło do wykształcenia się specyficznych lokalnych subkultur, sporego zróżnicowania dialektów języka norweskiego, a nawet do tego, że o mieszkańcach Bergen mówi się, że sami przedstawiają się Nie jesteśmy Norwegami, jesteśmy Bergeńczykami. Może to być wynikiem ich wyjątkowego dialektu, znacznie różniącego się niegdyś od pozostałych lokalnych wersji języka. Dziś te różnice znacznie się zatarły, a Bergen niezmiennie od niemal tysiąca lat jest jednym z najważniejszych ośrodków życia ekonomicznego Norwegii.




                Pomimo pozornego bogactwa kraju, budowa dróg rozwijała się w tempie nieprzystaającym do potencjału. Połączono wszystkie najważniejsze miasta ze sobą siecią dróg. Są to jednak drogi o standardzie porównywalnym raczej w wielu miejscach do dojazdowej drogi w polskich górach, prowadzącej do kilku posesji. Tam, gdzie łatwo było drogowcom „rozwinąć skrzydła”, tam droga jest w miarę szeroka, choć – uwaga – niemal zawsze jednopasmowa; miewa pobocza, zrzadka przydrożne parkingi. Zbyt często jednak droga taka wije się wąska skrajem urwiska, wisząc raczej bez znaczących zabezpieczeń nad przepaścią fiordu z jednej strony, przytulona do skalnego rumowiska z drugiej. W takich sytuacjach i na drogach krajowych nie jest rzeczą wyjątkową, że szerokość jezdni nie pozwala się wyminąć dwóm pojazdom. By temu zaradzić, co kilkaset metrów urządzone są mijanki – krótkie odcinki szerszej jezdni, oznaczone znakiem z literą M, gdzie należy przeczekać na swoją kolej celem dalszej jazdy.

                Cechą charakterystyczną norweskich dróg są niezliczone tunele. Norwegia wynegocjowała z Unią Europejską wyjęcie tuneli drogowych spod unijnego prawodastwa w tym kraju. Dzięki dogodnym warunkom geologicznym i nastawieniu polityków wszelkiej maści, inwestycje tunelowe znajdują poparcie w budżecie nawet dla najemniejszych wsi i wysepek. Osady liczące ledwie dwustu mieszkańców mogą się z łatwością wystarać o przebicie tunelu czy to przez góry, czy podmorskiego, by ułatwić ludności dostęp do główniejszych szlaków komunikacyjnych. Podobnie rzecz się ma z mostami przerzuconymi nad dolinami, fiordami.




                Dłuższe przeprawy morskie (w tym przez fiordy „w głębi lądu”) są w wielu miejscach jednak wciąż obsługiwane przez promy. Usługę tę zapewnia prywatna firma na kontrkacie z lokalną administracją. Ceny usług są zróżnicowane w zlaeżności od budżetu powiatu i długości przeprawy.

                Tam, gdzie prom zastępowany jest przez tunel, koszt przejazdu tunelem jest porównywalny z kosztem przeprawy promowej. Taka sytuacja trwa przeciętnie 20-40 lat, aż inwestycja zostanie spłacona i wówczas opłat się już nie pobiera, bądź pobierane jest tylko zwykłe myto municypalne.

                Aktualnie Norwegia szczyci się budową najdłuższego podmorskiego tunelu drogowego w Europie. Dwie nitki autostradowych tuneli (w ciągu drogi krajowej nr 13) mają połączyć miasto Stavanger przez fiord Hidlefjorden z miasteczkiem Tau. Ma mieć łączną długość ponad 30 km (z wyjazdem na powierzchnię na wyspie Hundvåg) i ukończenie planowane jest – wraz z towarzyszacymi tunelami stanowiącymi niejako podziemną obwodnicę Stavanger – na rok 2019. W niedalekiej przyszłości planowana jest jeszcze większa inwestycja – zastąpienie promu tunelem w ciągu trasy E39 pomiędzy wyspami Ressensøy i Vestre Bokn, gdzie panuje bardzo duży ruch kołowy w kierunku z Danii do Bergen.

                Norwedzy z nieskrywaną zazdrością patrzą na Szwecję, która pomimo mniejszej zasobności dysponuje znacznie lepiej rozbudowaną siecią dróg, bezpieczniejszą i szybszą. W Norwegii zaledwie nieco ponad 100 km tras stanowią autostrady. Z tej i tak niewielkiej puli najdłuższe odcinki znajdują się w okolicy Oslo, pojedyncze, krótkie także w okolicach Kristiansand (na wschód) oraz między Stavanger i Sandnes. Tam prędkość maksymalna podniesiona jest do 90 km/h a gdzieniegdzie – niemal jak rozpusta, jak na norweskie warunki – do 100 km/h.

                Sieć kolejowa także jest bardzo uboga. Łączy linią w kształcie litery U najważniejsze miasta przemysłowo-portowe – Bergen – Oslo – Krisitansand – Sandnes – Stavanger. Poza tymi ośrodkami, poza krótkimi, lokalnymi liniami o charakterze przemysłowym lub atrakci turystycznej, kolej w Norwegii nie istnieje.




                Stąd też, Norwedzy – nauczeni wielowiekomym doświadczeniem – nie poszukują usilnie możliwości jeżdżenia po swoim pięknym kraju samochodami, czy pociągiem. Transport lądowy nie leży w ich naturze podróżnika. Jako że ich w większości na to stać, chętnie odbywają dalekie podróże, niczym średniowieczni Wikinkowie. Tyle że statki i długie łodzie zastąpili transportem lotniczym. I wygląda na to, że w obecnych czasach także transport wewnętrzny – na terenie kraju – na dłuższych odcinkach odbywa się głównie właśnie samolotami. Duże odległości sprzyjają temu, a oferta lokalnych przewoźników lotnicznych wydaje się pokrywać zapotrzebowanie komunikacynje wszystkim większym miastom aż po północny kraniec kraju. Podobnie podróże zagraniczne – Norwegia przez swoje ukształtowanie terenu, stoi niejako tyłem do swoich lądowych sasiadów – głównie Szwecji, która jest „za górami”. I poza lokalnymi wisokami chyba tylko Oslo i Trondheim mają autentyczną komunikację lądową ze Szwecją. Choć z drugiej strony, do polarnego miasta Tromsø trudno dojechać z południa – na przykład z Polski – inaczej niż przez długość Szwecji i zahaczając wręcz o Finlandię nieopodal trójstyku tych trzech państw. Podróż tam z południa Norwegii przez Szwecję i Finlandię wcale nie jest złym pomysłem – wystarczy popatrzyć na mapę.

                Niech zatem nie zdziwi nikogo, że dla Norwegów dość oczywistym jest przemieszczanie się w kraju samolotami, co Polakom jeszcze nie do końca mieści się głowach. Na odludnych trasach daleko na północy łatwiej czasem spotkać zmotoryzowanych tursytów z Niemiec, z Polski, niż lokalnych.[1] Jazda po norweskich drogach jest żmudna, nudna, powolna i uciążliwa. By była atrakcją, musi nią być z założenia sama jazda i widoki po drodze; dojechanie do obranego celu powinien być drugorzędnym celem i wartością dodaną, by przejazd przez Norwegię nie stał się dla turystów podróżniczą katorgą.

                Dla typowego Norwega wyjazd za miasto nie jest żadną atrakcją, o ile nie prowadzi do daczy – maksymalnie kilka godzin jazdy od domu. Ci bardziej turystyczni lubią pojechać w kontkretnie miejsce celem odbycia wyprawy górskiej, czy rowerowej. Ale i te nierzadko wiążą się z przeprawą samolotową.

                Warto zauważyć, że sami Norwedzy szacują, iż zaledwie 10-15% z nich kiedykolwiek było w północnej części kraju za kołem polarnym. W codziennej świadomości życia w Norwegii o tych terenach się wie, ale się nimi nie zajmuje, bo „tam nic nie ma”.[2]







[1] Niech nie zwiodoą norweskie tablice rejestracynjne. Znacząca część turystów wypożycza w Norwegii kampery (norw. bobil [czyt. bu:bil] – czyli samochód mieszkalny) z lokalnych wypożyczalni i to nimi podróżują po tym kraju.
[2] Najlepiej chyba mentalną odległość do północnej części kraju oddaje stwierdzenie pewnego norweskiego polityka sprzed lat. W dyskusji o dyslokacji imigrantów podjęto decyzję, że mają być kierowani do gmin w całym kraju w liczebności proporcnonalnej do liczby mieszkańców każdej z gmin. Zbulwersowało to jednego z polityków, który – zapewne w desperackim akcie miłosierdzia wobec przybyszy – stwierdził, że nie można im tego zrobić, bo tam się nie da żyć, jest zbyt zimno i wszędzie daleko. Jego argumenty zostały „zbite” przypomnieniem, że mieszka tam jednak policzalna liczba norweskich obywateli i wszyscy mają takie same prwawa i obowiązki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...