Pomimo ponadtysięcznej
historii Norwegii, licznych i owocnych podbojów w przeszłości, bogactwa darów
przyrody ożywionej, dieta i kultura kulinarna Norwegii wydaje się zadziwiająco
uboga i prosta. Jest o tym mowa w osobnym rozdziale.
Na tę prostotę nakłada
się dość powszechna ucieczka w dania gotowe, ale raczej z najniższej półki,
jeśli chodzi o ich wartość. Typowym obiadem dla dzieci są gotowane parówki
(Norwedzy wierzą, że to kiełbasa, choć nie są do niej nawet podobne) z
ziemniakami, albo frytkami z mrożonki. Bardzo częstym wyborem jest także
mrożona pizza. A jak mrożona pizza w Norwegii, to niemal jej synonimem jest ta
pod marką Grandiosa. To wręcz kultowe danie. Każdy ją zna i ponoć „każdy” ją
je. Rzeczywiście, gdyby późnym popołudniem, czy pod wieczór udać się sklepu
spożywczego, wystarczy kilka chwil, by wypatrzyć klientów z koszykami
zaopatrzonymi w jedną, a nawet trzy mrożone Grandiosy. Będą to młode matki z
dziećmi, będą osoby w sile wieku, w eleganckim garniturze – pełen przekrój
społeczny. Bo nie jest to traktowane jako jedzenie dla biedoty. Norwedzy
podkreślają z dumą, że to obecnie ich nowe danie narodowe i – rzeczywiście –
Grandiosę produkuje się w Norwegii. Są i inne marki mrożonych pizz, niektóre
nawet znane z polskich lad sklepowych. Ale kultowa jest tylko niezmienna
Grandiosa.
Niedzielny (i nie
tylko niedzielny) obiad bogate społeczeństwa lubią jeść w restauracjach. Nic
dziwnego, jeśli kogoś stać na stołowanie się, jest to miła i wygodna odskocznia
od codziennej gonitwy. Tak samo jest w Norwegii… A jednak nieco inaczej.
Owszem, restauracje są prawie zawsze pełne gości. Tam, gdzie leje się piwo,
bywa tłoczno każdego wieczora. Ale ze świecą szukać tam młodych rozdzin z
dziećmi, czy seniorów z wnkuami. Za to autentycznie najpopularniejszą
jadłodajnią w weekendy, święta oraz powszednie wieczory jest sieć McDonald’s.
Tam aż do zamknięcia roi się od rodzin w pełnym przekroju społecznym – i
lokalni, i imigranci, i azylanci, bogaci i biedni, starsi i młodsi, a najwięcej
dzieci. Raczą się typową fastfoodową ofertą dość regularnie, mimo że nie ma ku
temu zbytnich zachęt w postaci nachalnej reklamy, czy głośnych promocji. Gdy
pod wieczór „mak-stacje” się zamyka, ostanią deską ratunku pozostaje okienko drive-in dla zmotoryzowanych. Kolejka
może zająć wówczas kilkanaście minut czekania, ponownie w pełnym przekroju
klienteli – w bogatych brykach, w
podrasowanych, 20-letnich BMW, z których wydobywa się głównie śmiech i huk
basów z superdrogiego nagłośnienia. Zamknięcie okienka na noc przynosi
rozczarowanie spóźnialskim, niedoszłym klientom na głodzie fastfooda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz