Jakość mieszkań musi
szokowoć. Najdziwniejsze może wydać się to, że szokuje in minus – zdaje się, że ponad połowa Norwegów mieszka w domach,
których jakość – delikatnie ujmując – pozostawia wiele do życzenia. Nietrudno
odnaleźć w centrach miast i poza nimi domy, które robią wrażenie, że gdyby
stały w Polsce, już dawno nakazano by ich wyburzenie ze względu na zagrożenie
dla zdrowia i życia ludzkiego.
W tej materii – jak ze
wszystkim w Norwegii – dostrzega się skrajności. Są też i wielkie „pałace”[1],
supernowoczesne domy i zupełnie znajomo wyglądające szeregowce, bądź bloki
mieszkalne.
Poza niewielkim
odsetkiem, znakomita większość domów w Norwegii to budowle drewniane. Niektóre
na murowanej, bądź z lanego betonu podbudówce – piwnicy, podmurówce, bądź
charakterystycznym piwnico-parterze (o tym za chwilę). Nie są to jednak – jak
można by oczekiwać – budynki, o których w Polsce pisze się i mówi jako
skandynawskim wzorze nowoczesnego, ekologicznego budownictwa. Nowowybudowanego
domu – bez przekąsu – z zewnątrz nie odróżni się od stojącego tuż obok 100-letniego,
wyglądają autentycznie tak samo. Prosta budowla szkieletowa z lekkim
wypełnieniem, deskowym „sajdingiem” i drewnainymi oknami.
Norwedzy – jako ogół –
nie znają, czy raczej nie rozumieją pojęcia oszczędności, energochłonności, czy
ekologii! Trzeba obalić fałszywy, choć miły dla Nordyków mit. W Norwegii
marnotrawi się w dużych ilościach wszelkie rodzaje dóbr i środków. Najłatwiej
dostrzec marnotrastwo energii elektrycznej i cieplnej. Stosowanie izolacji termicznej
jest w powijakach. Owszem, w ogłoszeniach o mieszkaniach na sprzedaż, czy na
wynajem pokazuje się klasę energetyczną
(zgodnie w dyrektywami UE), lecz są one nader często bardzo niskie.
Mieszkanie z wyłączonym ogrzewaniem wiosną, czy jesienią już po 24 godzinach
wychładza się do temperatury bliskiej tej na zewnątrz. W Polsce to raczej nie
do pomyślenia.
Wychodzi się w
Norwegii z przekonania, że energia elektryczna jest tania i dlatego nie trzeba
jej oszczędzać. Wiele domów i niemal wszystkie firmy pozostają permanetnie
oświetlone wewnątz niezależnie od pory dnia i roku. Wprost wyśmiewa się
oszczędność, mówiąc, że jedna żarówka rocznie zużywa energię wartą ok. 150
koron[2],
więc „nie ma o co się martwić”. Gdyby policzyć, że 10 takich żarówek daje już wartość
naprawdę wystawnego obiadu w norweskiej restauracji… Cóż, przeciętnego Norwega
i tak na to stać, nawet jeśli nie oszczędza.
Co więcej, około 98%
energii elektrycznej w Norwegii pochodzi ze źródeł odnawialnych, w wiekszości z
rzek. Stąd też aspekt ekologiczności także nie jest brany pod uwagę w
kontekście marnowania prądu, bo energia elektryczna jest „eko”.
Wracając do mieszkań –
poza wyjątkowymi rozwiązaniami (np. osiedlowa mikrociepłownia gazowa) –
ogrzewanie mieszkań odbywa się za pomocą grzejników elektrycznych. Normą są dodatkowe
grzejniki olejowe stawiane na środku pokoju. W starszych budynkach, a
szczególnie tam, gdzie kuchnia to jedynie aneks w postaci mebli kuchennych w
pokoju, bądź przedpokoju, dogrzewa się także kuchenką elektryczną starszego
typu.
Łazienki traktowane są
dość po macoszemu – kafle, schowane rurki isntalacyjne raczej nie są normą.
Częściej raczej widać linoleum, plastikowe atrapy kafli, czy okropne rury wędrujące dziwacznymi trajektoriami
przez łazienkę. Wobec nierozpowszechnienia wentylacji grawitacyjnej, stosuje
się niezamykane otwory w ścianach o średnicy ok. 10-12 cm, nierzadko
wyposarzone w wentylator sprzężony z oświetleniem, by nie dało się go wyłączyć
podczas toalety w łazience. Dość powszechne jest ogrzewanie podłogowe
(elektryczne). Wszystko po to, by uniknąć – i tak nierzadkiego – grzyba na
ścianach i suficie łazienki (w mieszkaniach wynajmowanych faktem zaistnienia
grzyba obwinia się lokatora, a nie błędne rozwiązania zastosowane przez
właściciela). Grzyb taki jest powszechnym problemem zawilgoconych łazienek w
tym klimacie.
Sypialnia w norweskim
domu do zaledwie prosta noclegownia – bez wygód. Proste rozwiązania widziane w
Ikei wydają się wręcz szaloną ekstrawagancją wobec stylu nadawanego norweskim sypialniom.
A raczej braku stylu. Typowa norweska sypialnia to niekoniecznie duże łóżko
(jeśli chodzi o „jedynki”), bądź queen size (dla pary). Łóżko może być
„wstydliwie” wciśnięte w lukę na strychu, pod skos sufitu, pod okno, bądź
między trzema ścianami maleńkiego pomieszczenia; czasem łóżko to tylko materace
na podłodze. Zdarzają się sypalnie bez grzejnika i bez okien. Do tego mała
szafka, lub otwarty wieszak-stojak na kilka ubrań. Są też lepiej wyposażone
sypialnie, taka jak opisana jednak wydaje się standardem. To wynik tego, że
Norwegowie nieco inaczej niż Polacy traktują sypialnię. Do niej się tylko
„wskakuje” przespać, a całe życie toczy się we wspólnej przestrzeni głównego
pokoju lub kuchni.
Główny pokój –
niezależnie od wielkości – to standardowo sofa, stolik (często niższy od
siedziska), telewizor i komputer. Czasem mały regał, stojak z gitarą (nie
koniecznie do grania), czasem rower. Jeśli jest na to miejsce, to stół
obiadowy, choć raczej Norwegowie główne posiłki spożywają w kuchniach, nie
rozpraszając się telewizorem, co należy uznać za pozytywny aspekt dla życia
rodzinnego. Całkiem powszechnym meblem
pokoju jest odkurzacz, którego w wielu mieszkaniach nie chowa się (często nie
ma gdzie schować). Rzadko widuje się mieszkanie udekorowane bibelotami, większą
liczbą mebli, ragałów, wzorzystymi tapetami; taka stylizacja kojarzy się z
minionymi pokoleniami i jest bardzo niepopularna.
Norwegowie lubują się
w ozdobnych napisach typu „Home, sweet home”, „Love”, „Kitchen” oraz w ramach z
czarnobiałymi zdjęciami Nowego Jorku, Londynu, bądź Paryża. Powiedzieć o
kolorstyce mieszkań, że jest stonowana, to jakby nic nie powiedzieć. Mały
procent mieszkań jest urządzonych na europejską modłę – z firanami, tapetami,
barwnie pomalowanymi ścianami, z dywanami, czy licznymi ozdobami. Standardem
raczej jest surowość. Białe ściany (by było łatwo pomalować od nowa), podłogi
panelowe, w starych domach gołe ściany z kamienia lub cegieł, gołe belki nośne,
a nawet kamienne podłogii część ścian. Do tego nieliczne czarne, czasem czerwone
ozdobniki i na tym właściwie koniec. W nowoczesnych budynkach można znaleźć
całe pomieszczenia z nagiego, „naturalnego” betonu. Norwedzy nazywają to
nordycką pragmatycznością. Polak raczej by powiedział, że to nie wykończone
mieszkanie (chyba że jest nowoczesnym
architektemi uważa takie rozwiązania za supermodną nowość).
Z zewnątrz domy obite
są deskami. Niektórzy konserwują je właściwie i mają dobre zabezpieczenie na
lata. Niektórzy jednak uciekają się do rokrocznie powtarzanych półśrodków –
myjka ciśnieniowa do zmycia wartwy brudu i raz na jakiś czas malowanie całego
domu, co kilka lat wymiana połaci desek zewnętrznych.
Ciekawostką są dość
popularne kominiki na drewno (rzadziej na gaz, czasem elektryczne udawacze), które spotkać można także w
budownictwie wielorodzinnym.
Wspomniane już okna są
niemal zawsze drewniane (o czym miejscowi nie wiedzą – wiele z nich jest
polskiej produkcji). Sposób ich otwierania jest często staromodny – dół okna
idzie na zewnątrz, choć nie jest to jedyne rozwiązanie. Okna są 2-szybowe,
starsze z niehermetyczną komorą, czasem antywłamaniowe. Jeśli otwierane do
wewnątrz, to klamka otwierania pionowego po stronie zawiasów i tak utrudnia
odchylenie okna do końca.
Niemal nieznane są
firanki. Brak jest w Norwegii zwyczaju używania firan (co najwyżej ozdobne po
bokach okna) ani zasłon. Obecnie Norwegowie wręcz znajdują na to socjologiczne
wytłumaczenie – wychodzą z przekonania, że okien się nie zasłania, bo nie ma
takiej potrzeby, gdyż nikt nikomu w okna nie zagląda. Więcej na ten temat w
rozdziale o wścipskości. Stąd też u niektóruych przekonanie, że okna zasłaniają
ci, którzy mają coś do ukrycia. Polak pewnie zauważy, że zasłony (rolety,
żaluzje), bądź – rzadziej, bo trudnodostępne – firany i zazdroski częściej stosują
imigranci.
Wiele rodzin nie
zamyka swoich mieszkań także podczas nieobecności w domu (ale okna stosują
antywłamaniowe). Za to do mieszkań w blokach pełny dostęp ma administrator,
„żeby się lokator nie musiał martwić” o udostępnienie w razie remontu, czy przeglądu
technicznego.
Jako że domy tak
licznie są drewniane, tak samo ich klatki schodowe, nie spełniają one norm
przeciwpożarowych. Stąd obowiązkowym wyposażeniem mieszkań są czujniki dymu[3]
w każdym pokoju, przedpokoju i kuchni, gaśnice (przynajmniej jedna na
mieszkanie) i – od jakiegoś czasu – awaryjne wyłączniki zasilania kuchenek
elektrycznych (reagujące na ciepło, czasem zbyt spontanicznie). Wymagane są
także drogi ewakuacyjne poza klatkami schodowymi – o tym mowa w osobnym
rozdziale.
Wodę bieżącą – poza
tymi osiedlami, gdzie jest centralna ciepłnownia – a więc w prawie każdym domu
i mieszkaniu grzeje się w indywidualnych bojlerach elektrycznych. Są one
standardowym elementem wyposarzenia domu – bądź w kuchni, bądź w łazience,
czasem tylko w pralni, czy specjalnym pomieszczeniu. W starszych modelach
bojlerów można regulować temperaturę wody. W nowszych – zgodnie z nowymi
przepisami – już nie ma takiej możliwości i grzanie odbywa się stale i „na
maksa”. Państwo musiało „pomyśleć” za mieszkańców, by ci nie ryzykowali
zalęgnięcia się bakterii w swoim systemie grzewczym.
Bardzo rzadko widuje się w Norwegii wanny. Z kolei
prysznice – szczególnie w nowocześniej urządzonych łazienkach są nieraz sprowadzone
do minimum – uchylne szklane drzwiczki w rogu łazienki, które rozkłada się nad
podłogą tylko na czas kąpieli. Po oblucji trzeba wytrzeć podłogę z wody
rozlewającej się z powodu braku brodzika. Wnęka z tekstylną zasłonką to także
dość typowy widok.
Rzadko spotyka się
liczniki wody. Elektryczne liczniki są za to oczywiste tak samo jak w Polsce.
Niektóre mieszkania stosują gaz, lecz raczej w butlach.
Standard kuchni to
pełen przekrój od rupieci z lat ’60 do ultranowoczesnych. Kuchnia jako
pomieszczenie jednak nie jest typowym rozwiązaniem. Często jest tylko ścianą w
dużym pokoju, nierzadko też w przedpokoju. Kuchnia najczęściej ma zmywarkę do
naczyń; jednak jej obecność lub brak nie wpływa na funkcjonlność zastosowanego
zlewu – widuje się niemal wyłącznie jednokomorowy. Przy „taniej” energii i
braku licznika wody nie ma tendencji, by przejmować się ekologią i ekonomią
(ani wygodą) podczas zmywania.
Nie dziwią także
mieszkania z wejściem z ulicy wprost do kuchni lub dużego pokju. Powszechne są
tarasy. A w blokach korytarze często są poprowadzone na zewnąrz, skutkując tym,
że okna sypialni i kuchni wychodzą wprost na ciąg komunikacyjny.
Szerokopasmowy internet jest w większości
mieszkań, pododobnie jak internetowa telewizja kablowa. W mieszkalnicwie
wielorodzinnym prawie nigdy nie wolno montować anten satelitarnych. Mało – poza
Olso – jest kamienic czynszowych. Raczej spotyka się 2-, 3- i 4-mieszkaniowe
domy, gdzie często mieszka właściciel i wynajmuje kolejne lokale.
Wiele domów ma
wydzielone mieszkania w piwnicach. Rozróżnia się w Norwegii dwa rodzaje piwnic –
kjeller (piwnica właściwa) i sokkel
(półpiwnica). Piwnica – zawsze murowana (cegły, kamienie), bądź betonowa –
zwykle z bardzo niskimi pomieszczeniami, często z rurami z instalacji schodzącymi
z góry, maleńkimi oknami pod sufitem, czasem wpuszczonymi we wnękę w ziemi, lub
z widokiem na śmietnik, pod schody, pod taras, czy na nogi przechodniów na
ulicy. Sokkel to właściwie parter częściowo wpuszony w ziemię, często osobnym
wejściem, raczej z właściwej wielkości oknami.
Może nieraz zaskoczyć niezrozumiały układ
mieszkania – łazienka za kuchnią, sypialnia bez okna, bądź pokój, do którego
wchodzi się przez łazienkę, albo łazienka z ubikacją wielkości 2 kabin
prysznicowych, do której wchodzi się przez część prysznicową właśnie.
Kjeller to typ
mieszkania raczej nie do zaakceptowania w polskich warunkach. O ile nie chce
się desperacko oszczędzić na koszcie wynajmu, ciemna, ponura, zatęchnięta i
ciasna piwnica, zwykle z „wstydliwie” ulokowanym wejściem nie jest tym, czego
się odruchowo szuka. Ceny jednak mogą zwieść, bowiem zdarzają się oferty najmu
takiej obskurnej piwnicy w cenie porządnego mieszkania na piętrze.
Podobnie rozróżnia się
dwa standardy mieszkań – hybel (niski snadard, bądź mały lokal) i leilighet
(wyższy standard, choć może być w piwnicy typu sokkel).
Istnieją także takie
ciekawostki, jak mieszkania w budownictwie nowoczesnym, w których niektóre
pomieszczenia mają na przykład 170 cm wysokości. Mogą do tego stanowić wykusz,
nie zawsze mają okno. W zależności od fantazji projektanta, mają być salonem
dziennym, lub sypialnią. Norweskie prawo nie uznaje tych pomieszczeń za część
mieszkalną. Stąd w ogłoszeniach o wynajmnie można zobaczyć mieszkania 2-,
3-pokojowe o powierzchni np. 24 m2. De facto są one dwukrotnie
większe, ale do metrażu nie wilicza się tych „jamek”.
Fantazja nie opuszcza
także właścicieli starych domów. Po przebudowach zdarza się im na przykład
wyczarować mieszkanie z dawnej, nie używanej już klatki schodowej. I tak
mieszkanie o powierzchni 32 m2 rozłożone jest na 3 poziomach. Parter[4]
– przedpokój, lub pokój dzienny z aneksem kuchennym, piętro powyżej – sypialnia
z garderobą, piętro poniżej wejścia (czyli dawne zejście do piwnicy) to
łazienka. Wszystko w tym opisie powinno raczej być w cudzysłowie. Niestety
takie oferty – choć rzadkie – są autentyczne i na poważnie.
Ceny najmu wahają się od bardzo wysokich do
astronomicznie wysokich. Miesięczny najem mieszkania o sensownej jakości, dla
dwóch osób to (absolutne) minimum 8-9 tysięcy koron i raczej 10-12 tysięcy
(głównie w Bergen, Stavanger, Trondheim i Oslo) i więcej za mieszkanie powyżej
40 m2. Do tego należy doliczyć zabezpieczenie w postaci depozytu
bankowego w wysokości od 1- do 6-miesięcznego czynszu. Niektórzy najmujący
akceptują gwarancje pracodawcy; ostatnio rozpowszechniają się także (drogie)
ubezpieczenia zastępujące depozyty.
Zarówno rynek najmu
jak i rynek sprzedaży jest rynkiem podaży (oferenta).[5]
Dla najmujących organizuje się autentyczne kastingi. Albo pojedynczo, albo
grupowo – właściciel (lub działająca dla niego agencja) zaprasza potencjalnie
„lepszych” kandydatów wybranych uprzednio na podstawie pisemnych aplikacji.
Spośród tych kandydatów – na podstawie widzimisia – właściel lub agent wybiera
osobę, którą zaszczyci wynajęciem jej
mieszkania. Przy kupnie domu stosuje się telefoniczne licytacje; tu decydują
już raczej wyłącznie sprawy ekonomiczne. Niektórzy Polacy decydują się na
wynajem pokoju (od ok. 3-4 tys. koron) lub mieszkania, czy całego domu dla
dużej grupy mieszkańców. Tak można obniżyć koszty życiowe kosztem standardu
życia.
Do rachunków należy doliczyć koszt energii
elektrycznej (od 400 kr miesięcznie latem do 1200 kr a nawet więcej zimą),
internetu (300-400 kr), abonamentu telewizyjnego, kablówki itp. W 2015 roku
zakup mieszkania na kredyt hipoteczny w Norwegii stał się bardziej opłacalny,
niż trzymanie pięniędzy w banku, bowiem inflacja przewyższyła koszt kredytu.
Pompuje to bańkę mieszkaniową, utrudniając dostęp mniej zasobnym klientom i
windując i tak horrendalnie wysokie ceny zakupu.
Władze miejskie
znalazły nowy sposób na walkę z przeludnieniem miast i zbyt dużą liczbą
samochodów. Nazwać tę metodę absurdalną było by nadmiarem taktowności. Otóż w
niektórych miastach zakazuje się rejestracji nowych mieszkań na wynajem. Każe
mieszkanie musi być w urzędzie zarejestrowane jako lokal mieszkalny. Jeśli ktoś
przebudował część domu, wygospodarowując nowy lokal, musi to zgłosić. Jeśli w
międzyczasie udostępnił lokal pod wynajem, pozostaje niejako w prawnym
zawieszeniu. Urząd mimo wszystko ma prawo zawetować rejestrację takiego
mieszkania. I tak się zdarza. Urząd gminny może przykładowo argumentować, że
chcą ograniczyć liczbę samochodów w danej dzielnicy. Więc użytkowane od lat
mieszkanie, którego właściciel starał się je zalegalizować, pisał odwołania,
musi zostać zwolnione i mimo spełniania standardów nie wolno go wynajmować.
Mieszkańcy muszą się wyprowadzić. A urzędnicy z pewnością są zadowoleni, że
zrównoważyli gęstość zaludnienia. Od razu zapachniało świeżym powietrzem (nawet
jeśli ci biedni ludzie nie mieli samochodu).
[1] Obszerne budynki także są w całości zbudowane z drewna, w stylizacji nieco
przypominające polskie dworki.
[2] Stosując uproszczony przelicznik, to około 75 zł.
[3] Wykształcił się w zawiązku z tym nowy zwyczaj na Boże Narodzenie – co orku
tuż przed Wigilią wymienia się baterie we wszystkich czujkach dymu w domu.
[4] W Norwegii z zasady stosuje się numerację pięter od jedynki dla parteru.
Nie jest to jednak ścisła reguła i można się często pogubić w zastosowanej
konwencji. W skrajnych przypadkach gubią się w numeracji nawet projektanci wind
i wówczas w jednej kabinie windowej są dwa panele z guzikami do sterowania –
dotykowy i dla niewidomych, z przesunięciem numeracji. W pewnym budynku parter
na panelu dotykowym jest numerem 2, a na panelu dla niewidomych ma numer 1.
Czasem parter jest oznaczony jako piwnica, choć pod nim są jeszcze dwa poziomy
podziemne.
[5] Sytuacja nieco się porpawiła na korzyść najemców w 2015, aczkolwiek nie są
to drastyczne zmiany.
Bardzo fajnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńSolidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńWarto postawić na zakup własnego mieszkania na pewno. A jak to osiągnąć? Na pewno zgłosić się o pomoc do doradców z https://pl.motty.no . Zapewniają bezpłatne porady w języku polskim, do tego za pośrednictwem internetu. Nie trzeba nawet wychodzić z domu aby uzyskać pomoc.
OdpowiedzUsuńUsługi cyklinowania to nie tylko sposób na odnowienie starych podłóg, ale też na zabezpieczenie nowych przed uszkodzeniami. Wybierając profesjonalne usługi, takie jak te dostępne na http://solum-cyklinowanie.pl/, otrzymujemy gwarancję najwyższej jakości. Specjaliści z Solum Cyklinowanie wykorzystują najnowsze technologie i najlepsze materiały, aby zapewnić podłogom długowieczność i odporność na codzienne użytkowanie. Cyklinowanie to nie tylko estetyka, ale też funkcjonalność - dobrze zabezpieczona podłoga jest łatwiejsza w utrzymaniu, a jej czyszczenie staje się prostsze i szybsze. Wybierając profesjonalne usługi cyklinowania, inwestujemy w komfort i wygodę na wiele lat.
OdpowiedzUsuńMieszkania inwestycyjne stanowią atrakcyjną opcję dla osób zainteresowanych lokatą kapitału w nieruchomości. Tego typu inwestycje oferują potencjał zarówno dla zysku z tytułu wzrostu wartości nieruchomości, jak i możliwości generowania stałego dochodu z wynajmu. Wybierając mieszkanie pod inwestycję, kluczowe jest uwzględnienie lokalizacji, standardu wykończenia oraz zapotrzebowania na rynku najmu, aby maksymalizować zwrot z inwestycji. Rynki nieruchomości w dynamicznie rozwijających się miastach, takich jak Bydgoszcz, oferują szereg możliwości dla inwestorów.
OdpowiedzUsuń