Każdy zatrudniony, czy
samozatruniony ma prawo do zwolnienia lekarskiego. Można na nim przebywać
maksymalnie rok, by wciąż podlegać ochronie praw pracowniczych. Otrzymuje się
100% pensji. Istnieją także zwolnienia cząstkowe – pozwalające na przykład
wykonywać pracę w 50% czasu pracy zapisanego w umowie.
Dużym odstępstwem od
norm znanych z Polski jest egenmelding,
czyli „samozwolnienie”. Pracownik ma prawo do samodzielnej oceny swojego stanu
zdrowia i jeśli uzna, że nie nadaje się do pracy, informuje przełożonego, że
nie może przyjść ze względu na złe samopoczucie. Ma obowiązek sam się wykurować.
Zwykle Norwedzy stosują „domowe metody babć” – alkohol i inne ludowe
medykamenty. Takich dni w roku ma się 12 (wykorzystany dzień „kasuje się” po
roku od użycia). Co ważne, także są płatne 100% i nie zmniejszają puli urlopu! Niektórzy
skrupulatnie wyliczają, ile im się jeszcze należy takich dni i nagle dostają dwudniowej zapaści, by wykorzystać
maksymalnie prawo do wolnego. Niektórzy pracodawcy oczekują, że z tego prawa
korzystać się będzie w trzech blokach czterodniowych, albo sześciu dwudniowych,
jest to jednak nieformalny zwyczaj i nie jest powszechny; wynika raczej ze
zrozumienia dla chorego, że potrzebuje kilku dni, by dojść do siebie.
Na temat egenmelding
trwa obecnie dyskusja społeczna i w kilku regionach eksperymentalnie
ograniczono nieco atrakcyjność tego prawa, podobnie jak obniżono zasiłki
chorobowe tam do 80%. Doprowadziło to do radykalnej i natychmiastowej poprawy
zdrowotności zatrudnionych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz