czwartek

Służba zdrowia, apteka, medycyna tradycyjna i niekonwencjonalna

                Po najbogatszym, czy jednym z najbogatszych państw świata można by się spodziewać ochrony zdrowia na najwyższym możliwym poziomie. Nic bardziej mylnego w odniesieniu do Norwegii. Służba zdrowia w tym kraju jest na zatrważająco niskim poziomie rozwoju. Chodzi tu tak o dostępność lekarzy, jak i o jakość ich pracy.

                Szpitale z pewnością są wyposażone dobrze, lub świetnie. Niemal cały kraj pokrywa siatka pogotowia helikopterowego, co znakomicie skraca czas transportu najciężej chorych i rannych z odleglejszych miejsc do szpitali wojewódzkich. Wiele jest osiedlowych ośrodków stałej opieki geriatrycznej.

                Rzecz się ma całkiem inaczej, jeśli chodzi o lekarza pierwszego kontaktu, czy specjalistę w lecznictwie stacjonarnym. Warto się z tym zaznajomić.

Każdy mieszkaniec Norwegii (legalny mieszkaniec – posiadający norweski NIP[1]) jest urzędowo przypisany do lekarza pierwszego kontaktu (norw.: fastlege). Wśród lekarzy są zarówno Norwedzy, jak i obcokrajowcy; z każdym z nich można swobodnie porozumiewać się po norwesku i po angielsku. Istnieją przychodnie, skupiające od 2 lekarzy. Raczej nie są to dedykowane pawilony – jak w Polsce, a jedynie części, bądź piętra innych budynków – na przykład kompleksów sklepowych, piętro nad barem w drewnianej „kamienicy” itp. Zawsze jest poczekalnia i rejestracja oraz małe laboratorium. Wszędzie tam jest możliwość pobrania krwi do badań, wykonania pomiaru ciśnienia itp. W każdej przychodni jest możliwość płacenia kartą[2]. Pacjent kiedyś posługiwał się w czasie rejestrowania swoim pełnym norweskim NIP-em; obecnie używa się tylko daty urodzenia (ochrona danych osobowych). Jakość wnętrz rozpościera się od zatęchniętych, brudnych boazerii i linoleum rodem z lat siedemdziesiątych, aż po eleganckie, pachnące korytarze i sale. Jakość pomieszczeń nie przekłada się na jakość obsługi.

                Każda wizyta lekarska jest płatna (w ramach bezpłatnej – sic! – opieki zdrowotnej). Są to kwoty „symboliczne” – od ok. 140 do 200 koron[3] za wizytę u lekarza ogólnego. Wizyty u specjalistów, badania, zabiegi itp. są płatne wyżej; osobno nalicza się zużyte materiały, osobno konsultację. Płatności dokonuje się albo w terminalu płatniczym w rejestracji, albo w „przychodniomacie” – maszynie podobnej do bankomatu, ustawionej w hallu przychodni. Podobnie na szpitalnym dyżurze lekarskim. Roczny limit wpłat własnych to około 2 tysięcy koron. Po zapłaceniu tej kwoty łącznie w roku kalendarzowym, kolejne wizyty są już całkowicie bezpłatne.

                Można dwukrotnie w roku zmienić przypisanie do lekarza. Lista lekarzy wraz z liczbą pacjentów i wolnych miejsc jest dostępna publicznie w internecie.

                Lekarz pierwszego kontaktu bywa często lekarzem ostatniego kontaktu. W Norwegii nie są bowiem rozpowszechnione specjalizacje i stąd też lekarz ogólny przyjmuje wszystkich pacjentów ze wszelkimi dolegliwościami. Jest zatem między innymi: pediatrą, geriatrą, internistą, kardiologiem, pneumologiem, psychologiem, psychiatrą, gastrologiem, ortopedą, dermatologiem itd. Jak nie trudno się domyślić, jego wiedza nie może być pełna w tak szerokim zakresie. Jednak jego obowiązkiem jest zapewnić leczenie pacjentom możliwie długo bez kierowania do bardzo nielicznych w Norwegii specjalistów.

                Jak pokazuje praktyka, są lekarze, którzy się starają, przykładają do leczenia i udzielają wskazówek tak długo, jak pozwala im wiedza (czasem zdobywana ad hoc dla danego pacjenta), a kiedy stają się bezradni, kierują do specjalisty. Niestety, jest też grupa lekarzy, którzy w swojej bezradności zachowują się tak, jakby rozmawiali nie z pacjentem, a z hipochondrykiem. W rezultacie, taki nieprofesjonalny lekarz (choć trudno go nazwać lekarzem, skoro nie leczy), proponuje przepisanie środków przeciwbólowych i „pozbywa się” problemu.

                Garstka polskich lekarzy stanowczo zawyża poziom jakości obsługi pacjentów w Norwegii. Znany jest na przykład przypadek polskiego lekarza, który w ojczyźnie miał specjalizację ginekologiczną. W norweskim mieście pracuje jako fastlege i cieszy się ogromną popularnością wśród pacjentów, a szczególnie polskich pacjentek. Ma nadkomplet pacjentów (inni mają zawsze po kilkanaście wolnych miejsc dla nowych pacjentów na swoich listach); by móc się do niego zapisać, czeka się, aż inny pacjent się wyprowadzi, bądź umrze, więc czas oczekiwania jest raczej długi.

                W ostatnich latach wzrosło nieco zainteresowanie Norwegów tym zawodem. Nie jest on w Norwegii tak prestiżowy jak w Polsce, ale z pewnością dobrze płatny. Wzrasta liczba norweskich studentów, którzy nawet są skłonni nauczyć się podstaw języka polskiego, by móc studiować medycynę na polskich uczelniach. Dzieje się to za sprawą bardzo dobrej renomy polskiego szkolnictwa wyższego w medycynie (i nie tylko w medycynie) oraz bardzo niskimi kosztami studiów w porównaniu do innych krajów, a nawet do Norwegii, gdzie studia pozornie są darmowe[4].

                Specjaliści medycyny są bardzo nieliczni. Przykładowo na aglomerację z ćwierćmilionową populacją jest jeden kardiolog (na etacie w szpitalu), na jedno z ludniejszych norweskich województw jest jeden urolog (do tego dwóch praktykujących prywatnie), itd.

                Za to wszędzie w mieście można wypatrzyć liczne gabinety okulistyczne i jeszcze liczniejsze stomatologiczne. Ich usługi są nieobjęte ubezpieczeniem, a są dochodowe.

                Wszystko razem przekłada się na – nawet dla Norwegów – nieakceptowalnie niską jakość i dostępność usług medycznych. W rezultacie, dzięki tanim liniom lotniczym i wysokiej zasobności norweskich portfeli, już tysiące Norwegów latają regularnie do Gdańska, Krakowa, czy Warszawy, by leczyć się prywatnie u cieszących się dobrą sławą polskich specjalistów. Są w Polsce wyspecjalizowane ośrodki nastawione na klientów korporacyjnych i turystykę medyczną z Norwegii. Także część europejskich i amerykańskich ekspatów z Norwegii lata do polskich stomatologów i okulistów – jest taniej, lepiej, szybciej i przyjemniej.

                Zakup okularów w Polsce jest dla Norwega tak opłacalnym, że czasem nie kwestionuje się zasadności nawet dwukrotnej wizyty w Polsce celem odbioru okularów, by uniknąć cła, które byłoby nałożone, gdyby wysłać je pocztą. Mimo to, wciąż jest taniej, niż w norweskich salonach.

                Badania tomograficzne i podobne są dostępne właściwie od ręki i w dogodnych godzinach. Także obowiązuje częściowa odpłatność, choć nie jest wygórowana. Badania laboratoryjne krwi obłożone są symboliczną opłatą.

                Części pacjentów – szczególnie tym, którzy dojeżdżają do swojego lekarza, bo nie ma rejonizacji – państwo refunduje koszt transportu. Mowa jest o dojeździe taksówką, pociągiem a także o locie samolotem. Jest to regulowane prawnie, niemniej jednak na tle ogółu systemu – zadziwiające.

                Pomimo braku specjalistów, w norweskich miastach funkcjonują liczne, małe, osiedlowe szpitale. Prawdopodobnie pełnią raczej rolę domów opieki dla osób starszych i schorowanych.

                Specjaliści od psychiatrii najwyraźniej nie radzą sobie zbytnio ze swoim fachem i problemami pacjentów. Norwegia ma niestety stosunkowo wysoki wskaźnik „udanych” samobójstw. Są w tym osoby kilkukrotnie dokonujące prób samobójczych i „norweska medycyna” nie potrafi ich wyprowadzić z zagrożenia dla swojego życia. Statystyki takich wydarzeń są skrzętnie pomijane w komunikatach urzędowych.

                Tymczasem gros ludzi w sile wieku, w wieku produkcyjnym ma – wobec słabości systemu lecznictwa – orzeczoną grupę inwalidzką. Około 30% mieszkańców Norwegii w wieku produkcyjnym pozostaje na rencie bądź na długoterminowym, pełnopłatnym zwolnieniu lekarskim. Osoby takie po czasie „wypadają” z grupy formalnie aktywnych zawodowo; kwalifikuje się je jako chronicznie i nieuleczalnie chore, by ostatecznie wysłać na rentę i nie ujmować w statystykach. Wchodzą wówczas w budżet osobnego budżetu i nie figurują jako chorzy, czy jako bezrobotni. Nie są ujmowani w statystykach osób na przewlekłym zwolnieniu zdrowotnym. Niektórzy podobno zaraz potem doznają cudownego ozdrowienia, sprzedają, bądź wynajmują swoje domy i wyjeżdżają na dożywotnie wakacje na Azorach, Balearach, Kanarach, we Włoszech, w Tajlandii, czy w Bułgarii.

                Bodaj najpopularniejszą „specjalizacją medyczną” jest chiropraktyk. Takie gabinety spotyka się w Norwegii na każdym niemal kroku, włącznie z zakładami pracy. Masują chiropraktycy plecy, ramiona, ręce i nogi pracownikom produkcji i tym zza biurek. Swoim zaangażowaniem reprezentują równe zróżnicowanie, co lekarze. I nie są w Norwegii uznawani za element medycyny niekonwencjonalnej, a raczej jako wspomagający element życia i leczenia w ogóle. Ich usług nie pokrywa jednak ubezpieczenie.






[1] W Norwegii mieszkańcy mają jeden numer identyfikacyjny – fødselsnummeren, mający funkcje takie, jak NIP i PESEL w Polsce.
[2] Możliwe jest ograniczenie w postaci akceptowania wyłącznie norweskich kart obciążeniowych.
[3] Cena jest zależna od cennika danej przychodni i zakresu wykonanych usług.
[4] W Norwegii student płaci za podręczniki i materiały naukowe, a te są wyjątkowo drogie. Oprócz tego ponosi koszt utrzymania. Więc nawet płacąc za studia w Polsce i mieszkając tam, może go to wynieść znacznie taniej, niż darmowe studia na miejscu.

1 komentarz:

  1. Anonimowy14:39

    Ogólnie ja jestem przekonany, że należy cały czas się badać i takie badania przeprowadzać dość regularnie. Dlatego właśnie ja również z chęcią korzystam z usług lekarzy medycyny pracy https://cmp.med.pl/cmp-goclaw/medycyna-pracy/ w przypadku wykonywania badań kontrolnych czy okresowych.

    OdpowiedzUsuń

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...