Z pewnością niejednego
Polaka podczas podróży samochodem (bądź motocyklem) po Norwegii zaskoczy to,
jak trudno się po tym kraju jeździ. Trudno o inną opinię niż ta, że Norwegowie
są prawdopodobnie najgorszymi kierowcami w Europie[1].
Widząc sposób zachowania się norweskich kierowców, piechurów, deskorolkarzy i
rowerzystów, odnosi się wrażenie, że jedyne, co ratuje ich przed masowym
pomorem jest to, że jednego ograniczenia raczej się trzymają – ograniczenia
prędkości.
Zdobycie prawa jazdy w
Norwegii – w mniemaniu tamtejszej ludności – jest potwornie trudne, za to z
całą pewnością łatwo je stracić. O tym mowa w osobnym rozdziale.
Norwegowie na drogach
zachowują się tak nieracjonalnie i tak nieprzewidywalnie, że kierowcy
doświadczonemu w Polsce będzie się tam początkowo trudno odnaleźć. Jazda po
Norwegii w początkowym okresie wymaga sporo nerwów i cierpliwości. Da się
jednak nauczyć specyfiki zachowania norweskich kierowców i dostosować nieco do
niej, zmniejszając ryzyko zbyt bliskich spotkań z ich pojazdami na drogach. W
Polsce jeździ się ostro, wręcz agresywnie, ale szybko, raczej sprawnie i
efektywnie. W Norwegii – znacznie wolniej (średnio, bo są odchyły od tej
tendencji), a poza tym panuje raczej wolna amerykanka. Nie widać tego chaosu na
pierwszy rzut oka; odczuwa się go dopiero, gdy przychdzi potrzeba zmierzenia
się z manewrami lokalnych kierowców.
Norweskie miasta oraz
zjazdy do miast z dróg przelotowych, to głównie ronda, ronda, ronda. Nie byłoby
w tym nic złego, gdyby nie to, że – po pierwsze – Norwegowie nie potrafią się
na rondach zachować ani bezpiecznie, ani zgodnie z przepisami – i po drugie –
ronda są fatalnie wyprofilowane. To stoi w przeciwieństwie do polskich rond –
tak dużych, jak i tych kompaktowych, które wymuszają takie zachowania jak
zmniejszenie prędkości, ostry skręt dający szansę na spokojny przejazd pojazdom
znajdującym się już na rondzie. Tymczasem ronda norweskie dają „fory” kierowcom
poruszającym się po niegdyś uprzywilejowanej drodze. Kierowca jadący pozornie
główniejszą drogą może „przelecieć” przez rondo nawet go zbytnio nie
zauważając. Stąd u norweskich kierowców wyrobiła się już rutyna, że na rondach
zachowują się raczej jak na zwykłym skrzyżowaniu, czasem jak niedowidzący we
mgle. Kierowca usiłujący wjechać z pomniejszej drogi na rondo czeka, aż na
„głównej” będzie zupełnie pusto. I choćby w którymś momencie udało mu się nawet
całą długością pojazdu wjechać na rondo, wciąż czeka na swoje miejsce w ruchu.
Co więcej, taki kierowca nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że będąc na
rondzie ma pierwszeństwo przed tymi, którzy dopiero do niego dojeżdżają. A
jeśli któryś – na przykład Polak – ma taką świadomość, i tak nie wykorzystuje
swojego prawa pierwszeństwa z troski o stan swojego pojazdu i zdrowia.
Wymuszanie pierwszeństwa rolą „silniejszego” o
dziwo dotyczy także rowerzystów. Wystarczy przecież, że rowerzysta pędzi z
górki mokrą drogą wprost na rondo. I choćby ewidentnie nie miał pierwszeństwa,
nikt przecież nie ośmieli się zajechać mu drogi, bo w Norwegii wina
nigdy nie może leżeć po stronie rowerzysty.[2]
Panujące wrażenie spokoju na drogach jest o tyle
niebezpieczne, że usypia czujność. Piraci pędzący bez patrzenia i opamiętania z
wyjącymi silnikami i oponami piszczącymi na zakrętach zdarzają się niezbyt
często, tymbardziej trzeba być czujnym, by nie dać się im nadziać. Szkoda
życia, szkoda zdrowia.
Od strony teoretycznej,
gdyby zapytać Norwegów – duża część z nich zna reguły, potrafi je zacytować. W
praktyce jednak zdają się o tym w ogóle nie pamiętać. Skutkuje to tym, że na
rondzie panuje zasada niczym w Rosji – pierwszeństwo ma silniejszy, czyli w tym
przypadku pojazd jadący szybciej, bądź ten, który szybko zbliża się do ronda,
albo ten, który nie musi zbytnio (albo wcale) kręcić kierownicą[3],
by przez owo rondo przejechać. I choćby się stało na naprawdę ruchliwej,
zatłoczonej drodze, ale wpadającej w rondo pod mniej korzystnym kątem, nie ma
co liczyć na wyrozumiałość, czy choćby rozsądek i prawowitość zachowania
pozostałych kierowców. Ba, korzystając z należnego przepisami prawa, jadąc
zgodnie ze znakami można zostać „upomnianym” serią sygnałów dźwiękowych, bądź
światłami drogowymi.
Tymczasem –
analogicznie jak w Poslce – przed wjazdem na rondo przejeżdża się obok znaku
pionowego oraz linii poziomej złożonej z trójkątów, wyraźnie wskazującymi, że
należy ustąpić pierwszeństwa tym, którzy na rondzie już się nzjadują.
Należy też baczną
uwagę zwrócić na linie wyznaczające pasy ruchu. Niestety, w Norwegii wsytępuje powszechne
zjawisko zanikania i pojawiania się pasów „z nikąd”. Jak opisano szerzej w
dziale nt. znaków drogowych, pasy ruchu mogą się niespodziewanie kończyć, nie
wyznaczając, kto ma pierwszeństwo; dzieje się tak również na skrzyżowaniach i
rondach, powodując poważne konfuzje co do kolejności pierszeństwa. Naiwnością
byłoby oczekiwać, że zasady będą opisane znakami drogowymi. Tych ostatnich co
prawda w Norwegii nie brakuje (choć liczbowo Norwegia jeszcze nie dościga
Polski), to jednak są to głównie znaki ograniczające prędkość i zakazujące
zatrzymywania się.
Z drugiej strony Norwegowie
przyznają, że wybierając się w podróż drogami Unii Europejskiej stresują się bardzo
faktem braku ograniczenia prędkości przy każdym(!) skrzyżowaniu. I choć te
znaki w Norwegii są stawiane rzeczywiście praktycznie wszędzie, czasem można
odnieść wrażenie, że w tym ktaju mimo wszystko skrzyżowanie ich nie odwołuje. Bo
albo brak jest kolejnego znaku zakazu w miejscu, gdzie się go możnaby
spodziewać, albo odwołany on jest specjalnym znakiem za skrzyżowaniem. Norwegowie
tymczasem czują się zagubieni, kiedy znak terenu zabudowanego jest wedle
unijnych przepisów granicą strefy ogranicznonej prędkości. Już nawet wyprawa do
tak mentalnie podobnej Danii stanowi dla nich intelektualne wyzwanie. Muszą
bowiem pamiętać, że przejeżdżając miejskimi uliczkami, czy przez kopenhaską
starówkę, nie będą mieli „młotkowanego” do głowy przypomnienia, że to nie
autostrada i nie należy jechać 80 km/h.
Jak to 80 km/h na autostradzie?! A właśnie
tak! De iure takie właśnie jest ograniczenie ogólne prędkości w Norwegii na
drogach. O ile znaki nie mówią inaczej, to taki limit obowiązuje na wszystkich
norweskich drogach. Tak więc jeśli nie jedzie się przez miasto, gdzie
ograniczenia wahają się od 30 do 50 km/h, zrzadka do 60 i 70 km/h, to tę
graniczną prędkość trzeba mieć zaprogramowaną w głowie. Kontrole prędkości są
bardzo częste, policja posługuje się laseorwymi miernikami, zdolnymi wyłapać
precyzyjnie kilku winowajców jednocześnie. Uwaga – wszelka próba tłumaczenia
się i negocjacji z pewnością wyłącznie pogorszy sprawę, na możliwym areszcie i
sprawie sądowej włącznie. W razie wpadki – ogon pod siebie i płacić mandat.
Liczne są budki fotoradarów.
Istnieją drogi, na
których prędkość jest podniesiona powyżej standardowej – są to bardzo
nieliczne i bardzo krótkie odcinki autostrad. Tam prędkość podniesiono do
„zawrotnych” 90 km/h, lub nawet na 2 czy 3 odcinkach do 100 km/h. Prędkość ta
przyprawia niektórych Norwegów o zawrót głowy na samą myśl o niej, mają bowiem
zaprogramowane, że prędkość to śmierć. Na szczęście (dla nich), autostrad
takich w całym kraju jest niewiele ponad 100 km łącznie. Trzeba też pamiętać,
że standard rozwiązań na norweskich autostradach jest znacznie niższy, niż w
Polsce. W kraju Piastów ten typ dróg prawdopodobnie nie kwalifikowałby się
nawet na drogi ekspresowe, nie mówiąc o autostradach. W większości brak
poboczy, strome skarpy, ostre zjazdy i wjazdy – te bez pierwszeństwa dla
poruszających się już po autostradzie, zwykle brak płotków zabezpieczających
przez dzikimi zwierzętami. A i tak w godzinach szczytu dominują na nich korki,
więc nie ma się czym martwić.
Drogi zwykłe to
standardowo „jednopasmówki”. Jakość asfaltu, czy podobnej nawierzchni zazwyczaj
jest dobra. Tylko w miastach miejscami przyjmuje jakość pomiędzy przysłowiową
jakością polską a ukraińską. Najgłówniejsze drogi są dość przejezdne, choć z
wyprzedzaniem może być trudno. Ruch na nich jest znacznie mniejszy, niż w
Polsce na analogicznych traktach. Uwaga na skrzyżowania w tunelach – dla
niespodziewającego się tego kierowcy mogą być łatwo przeoczone. Nierzadko
spotyka się krawężniki rozdzielające pasy tak, by niemożliwym było w ogóle
wyprzedzanie.
Wiele dróg wojewódzkich[4] i krajowych o dwucyfrowym oznaczeniu to dróżki niczym dojazdy do kwater w
Beskidach. Są kręte, wiszą nad przepaściami, a miejscami są tak wąskie, że
konieczne są mijanki, by dać szansę wyminąć się z pojazdem nadjeżdżającym z
naprzeciwka; o wyprzedzaniu mowy nie ma. Wybawieniem może okazać się jazda
nocą, kiedy to już z daleka widać, czy coś jedzie z przeciwnejn strony, czy
raczej jest wolna droga za zakrętem. Ale uwaga – nie należy zbytnio ufać
znakom. Ostrzeżenia przed ostrym zakrętem i ograniczenie prędkości do 40 km/h
mogą być uznane w pewnych miejscach za zbędne, gdy tymczasem kilka minut
później można natrafić na nieoznaczony, bardzo ostry zakręt z prędkością
dozwoloną 70, bądź i 80 km/h, gdzie jedyna możliwa prędkość, aby nie wypaść z
drogi w przepaść to najwyżej 30 km/h. Nic, żadna reguła nie może być uznana w
Norwegii za stałą.
Osobną kwestią jest
uprzejmość kierowców i prawidłowa komunikacja. O ile kierowcy w znakomitej
większości przestrzegają nakazu przepuszczania pieszych na przejściach
(zatrzymują się także, gdy pieszy jest „niepewny” i jeszcze nie wiadomo, czy
zechce skorzystać z danego przejścia), a także w większości przypadków trzymają
się blisko dozowlonych prędkości, zdarzają się także „niedzielni kierowcy”
dający wrażenie ślepych kur we mgle oraz demony prędkości, którzy koniecznie
chcą… muszą(!) pobrzęczeć swoim rozwierconym wydechem. Jest nadto jedna reguła,
której przybysz z zagranicy musi się trzymać – nigdy nie ufać kierunkowskazom!
Tak! Norwegowie słyną z oszczędnego życia (inna sprawa, czy słusznie), więc i
zdrowy rozsądek w tej materii także traktują oszczędnie.
Najjaskrawszym
przykładem są – jak wcześniej opisano – ronda. Na zwykłych skrzyżowaniach Norwedzy
także często oszczędzają prawego kierunkowskazu, podobnie zjeżdżając do
posesji, na rozwidleniu dróg, czy wjeżdżając na przydrożny parking, albo
zatrzymując się z sobie tylko znanego powodu na prostej drodze, bądź na środku
skrzyżowania. Parkując „na minutkę” na przejściu dla pieszych (właściwie obowiązkowe
miejsce wysadzania pasażerów) albo na zakazie („A gdzie mam stanąć tym
TIR-em”?), chętnie włączają światła awaryjne, dając znać o niezaistniałej awarii,
bądź wyimaginowanym niebezpieczeństwie przed nimi…
Wracając do rzeczonych rond, panuje absolutny kierunkowskazowy chaos, choć da się z
niego wyłonić kilka równie interesujących, co absurdalnych „reguł”. Oto one:
·
Zbliżając
się do ronda, kierowca włącza lewy kierunkowskaz (tak postępuje około jednej
trzeciej kierowców). Znaczenie:
o
Najczęściej:
Na rondzie skręcam w lewo (to czasem można przewidzieć, bo kierowca ostro
zwalnia, a nawet zatrzymuje się tuż przed rondem).
o
Nierzadko:
Na rondzie przejeżdżam na wprost (ta moda się rozpowszechnia coraz bardziej).
o
Czasem:
Na rondzie zawracam.
o
Rzadziej:
Jadę na wprost rondem, za rondem zajadę ci drogę, zjeżdżając na lewy pas, bo
prawy jest dla autobusów.
·
Zbliżając
się do ronda, kierowca nie używa w ogóle kierunkowskazu i nie włącza go w ogóle
(ponad połowa). Znaczenie:
o
Najczęściej:
Przez rondo jadę na wprost, ustąp mi pierwszeństwa, bo ja jadę szybko i mi się
należy.
o
Rzadziej:
Skręcę w dowolny zjazd.
·
Zbliżając
się do ronda, kierowca włącza prawy kierunkowskaz (rzadkie zjawisko). Znaczenie:
o
Najczęściej:
Skręcę w prawo w pierwszy zjazd.
o
Rzadziej:
Jadę rondem na wprost.
·
Zbliżając
się do ronda, kierowca nie używa w ogóle kierunkowskazu, na rondzie włącza
prawy (garstka, kilka procent). Znaczenie:
o
Najczęściej[5]:
Uwaga, na najbliższym zjeździe opuszczam rondo.
o
Rzadziej:
Zjadę którymś zjazdem, ale nie zgadniesz którym.
·
Zbliżając
się do ronda, kierowca nie używa w ogóle kierunkowskazu, na rondzie włącza lewy
(zauważalny, acz nieliczny odsetek). Znaczenie:
o
Najczęściej:
Przejeżdżam rondo na wprost.
o
Rzadziej:
Skręcam na lewo od drogi, którą przyjechałem.
Na dzień dzisiejszy w Norwegii nie są zakazane
kamery samochodowe. Rzadkie artykuły prasowe wyrażają się o nich raczej
przychylnie. Pomimo to są bardzo rzadko widzianym akcesorium na pokładach
pojazdów. Łatwiej wypatrzyć motocyklistę, lub rowerzystę z kamerą sportową na
kasku, niż kamerę samochodową. In plus w tej materii wyróżniają się – głównie
polscy – kierowcy autobusów miejskich, choć wciąż nie można nazwać tego
zjawiskiem masowym.
Jako że Norwegia to kraj lasami i ekologią
płynący, promuje się tam zdrowy tryb życia. Państwo chętnie wspiera
inicjatywy przedsiębiorstw mające promować na przykład dojazd do pracy rowerem.
Są programy nagród, nieoprocentowane pożyczki, rabaty i zakupy na raty
wszelkiego sprzętu rowerowego. Choć miasta Norwegii nie przejawiają praktycznie
żadnego zatłoczenia (w porównianiu do kontynetalnej Europy), to jednak
część polityków – o dziwo raczej tych z lewej strony sceny politycznej – choć
sami przecież jeżdżą autami (w ich wieku trudno o inny sposób poruszania się) –
promuje pomysły mające maksymalnie uprzykrzyć życie codziennym kierowcom.
Norwegia może poszczycić się wszechobecnymi
ścieżkami rowerowymi, pasami ruchu dla rowerów, chodnikami przystosowanymi dla
rowerów – wartości tego łatwo docenić. Trzeba jednak zawsze pamiętać, że rowerzyści
w Norwegii zachowują się jak święte krowy – tak po swoich traktach, jak po
chodnikach i ulicach jeżdżą szybko, poruszają się rowerami przez przejścia dla
pieszych i są przy tym chronieni przez państwo. Nawet jeśli rowerzysta rozpędzi
się z górki po chodniku i z prędkością ok. 40 km/h wjedzie wprost zza rogu
budynku na przejście dla pieszych, to w razie kraksy z samochodem, winny jest
kierowca samochodu. Na skrzyżowaniach rowerzyści zachowują się bardzo często
jak władcy przestrzeni, ignorując wszelkie zasady i znaki – przejeżdżają na
czerwonym świetle, lawirują między ulicą, przejściem dla pieszych, a chodnikiem,
zmieniając w ułamku sekundy swój status z rowerzysty
na drodze podporządkowanej na pieszego
na przejściu (nie zsiadając z roweru, rzecz jasna, czasem „tylko
kawałeczek” pod prąd). Nawet jeśli rowerzysta jedzie bardzo szybko chodnikiem,
czy lewą stroną jezdni o obniżonej maksymalnej prędkości, oczekuje on, że
ustąpi mu się pierwszeństwa na drodze, do której się zbliża. Chętnie wyraża
przy tym niezadowolenie. Jeśli coś „przykrego” spotka go przy parkingu
firmowym, można być pewnym, że zainterweniuje w firmie i najdalej następnego
dnia dział kadr uprzejmie przypomni pracownikom o zasadach ruchu
drogowego.
Tak więc trzeba uznać, że to kraj przyjazny dla
rowerzystów. Nie bez powodu gros ludzi traktuje ten środek transportu jako
całoroczny (niektórzy stosują opony zimowe z kolcami), także jako przewóz dla
dzieci (bądź to w przyczepkach, bądź na specjalnych rowerach do transportu
maluchów, rzadziej w specjalnych koszach dla dzieci). Nie można jednak
oczekiwać, że wszystkie rowery będą oświetlone w deszczowy wieczór, albo że
rowerzysta zasygnalizuje zawsze zamiar skrętu.
Skrzyżowania ze światłami zazwyczaj są trójfazowe
– raz jadą auta jedną drogą, potem tą w poprzek, a następnie nie jadą żadne i
zielone mają wszyscy piesi. Zwykle semafory są z czujnikami (dla pojazdów), a
światła dla pieszych na żądanie. Dlatego jeśli pieszy chce przejść przez wąską,
boczną uliczkę, a chce zachować się zgodnie z przepisami, zatrzymuje całe
skrzyżowanie na minutę, by przejść 4-, 5-metrowej szerokości boczną jezdnię.
Samochody tymczasem nierzadko zatrzymają się albo na samym przejściu, a
niektóre nawet przejadą przejście, by zatrzymać się niemal na samym
skrzyżowaniu. W jakim celu tak ciasno podjeżdżają miejscowi kierowcy – to
Polakowi trudno odgadnąć. Stąd też nader często piesi pomijają ten nużący
obowiązek i przemykają przy czerwonym świetle. Buduje się także sporo kładek
dla pieszych nad jezdniami, przejazdów dla rowerów ponad drogą, czy przejść
podziemnych dostosowanych dla ruchu rowerowego.
Nagminnym jest także żądanie przez pieszego lub
rowerzystę zielonego światła na przejściu i niezwłoczne przekraczanie przez
przejście na drugą stronę natychmiast po wciśnięciu przycisku żądania zielonego
światła. Kiedy taki pieszy lub rowerzysta zdąży już być daleko na drugiej skrzyżowania
stronie i zdąży zapomnieć w ogóle o zielonym świetle, wszystkie
samochody wokoło stoją, a na przejściu zapala się zielone światło dla nikogo. Niech
też nie zwiedzie kierowcy to, że rowerzysta jedzie po chodniku. W jednej chwili
może wskoczyć z rowerem na ulicę – na przykład na skrzyżowaniu, oczekując
pierwszeństwa, albo stać się „rowerowym pieszym”. Przecież nikt nie rozjedzie
rowerzysty!
W kraju wikingów – upraszczając sprawę –
obowiązują w większości przepisy podobne do tych w Polsce i pozostałej części
Zachodu. Obowiązuje zakaz wyprzedzania na trzeciego, czy z prawej
strony. Niech jednak nikogo nie zaskoczą takie, czy inne niebezpieczne sytuacje.
Nie są one tak nagminne, jak w Polsce, co może tylko uśpić czujność, bo jednak
się zdarzają.
Podróżowanie po Norwegii zajmuje więc
niewspółmiernie dużo czasu w przełożeniu na przebyty odcinek drogi – to za
sprawą niskich prędkości podróżnych i wąskich, krętych dróg, czasem przeciętych
drogami morskimi – promami i tunelami. A odległości w Norwegii są ogromne. Z
południowych miast tego kraju łatwiej i szybciej można dostać się samochodem do
Polski, niż na północny kraniec Norwegii. Z południowowschodniej Norwegii
(Oslo), czy z Gdańska – przez Bałtyk – najlepszy trakt na Nordkapp wiedzie
przez Szwecję i na dalekiej Północy może nawet zawitać do Finlandii.
Oczywiście w samochodach obowiązuje nakaz
zapinania pasów bezpieczeństwa, zakaz trzymania telefonu komórkowego w ręku,
jazda na światłach mijania lub do jazdy dziennej (także w wersji z wyłącznie
przednimi światłami włączonymi). Radio CB[6] jest bardzo mało rozpowszechnione w Norwegii, można wręcz uznać za marginalne,
choć jest legalne i nie wymaga rejestracji. Lokalna policja może być bardziej
podejrzliwa wobec podróżnych z anteną radia CB, traktując ich jako
przestępców, przemytników, którzy chcą się między sobą komunikować celem
przechytrzenia władz. Może być więc wymagana krótka pogadanka i przekonanie służb
mundurowych, że radio to to zwyczajne narzędzie podróżnego z dala od domu, który
może potrzebować pomocy. Nie są raczej znane trudności z powodu posiadania i
używania CB, co jakiś czas jednak zdarza się, że – głównie obcokrajowcy – są
wypytywani na tę okoliczność.