wtorek

Dzień dobry… nie widzę cię

                Dokładnie tak poczuje się przybysz z – dajmy na to – Polski, przybywszy do Norwegii. Różne, skrajnie odmienne opinie można przeczytać i usłyszeć o towarzyskości i otwartości Norwegów. Z pewnością każda z tych opinii ma swoje uzasadnienie. Bo rzeczywiście, równolegle, w niemal nie stykających się światach, acz w tej samej przestrzeni publicznej żyją zupełnie różne „odmiany” norweskiego temperamentu.

                I tak, spotka się Norwegów, których zachowanie w ogóle nie zdziwi Polaka. Przywita się, niektóry może nawet rękę poda na powitanie (być może pierwszy i ostatni raz na czas waszej znajomości), porozmawia, zapyta, zażartuje. Ot, typowe, europejskie zachowanie. Będą i tacy, którzy rzucą kurtuazyjne hyggelig – czyli zdawkowe, acz uprzejme „miło”, jako skrót od „miło cię poznać”. I na tym znajomość może się skończyć nawet na kilka lat. Trzeba podkreślić, że na kilka lat, a nie na całe życie, bo czasem z zamkniętego Norwega wychodzi społeczne zwierzę – wręcz nieokrzesane, głośne i radosne aż nadto; tak bywa czasem na zamkniętych imprezach.

                Tymczasem w stałym środowisku – w sklepie, do którego wchodzi się niemal codziennie, na korytarzu dzielonym w bloku z sąsiadami, a co gorsza – głównie w pracy, spotka się dominującą grupę Norwegów, którzy mimo że dobrze nas znają, to nas nie rozpoznają. Można ich mijać na korytarzu firmy nawet i kilka razy dziennie, a oni konsekwentnie będą nas mijali mniej więcej tak, jak mija się psa, albo zbyt rozłożysty krzak. Oczy wpatrują się w podłogę lub w niezmierzoną przestrzeń za naszymi plecami, albo w ścianę po przeciwnej stronie korytarza. Co więcej, można się pokusić o uprzejmość i witać taką osobę uprzejmym Hei! – czyli nowoczesną formą zastępującą i formalne „dzień dobry”, i przyjazne „cześć”. Odpowiedzi od niektórych nie usłyszy się ani razu przez całe lata. Można z tego wręcz uczynić zabawę, uporczywie pozdrawiając nicniesłyszącego i nikogoniewidzącego współpracownika.

                Gdy do takiej osoby podejdzie się z konkretną sprawą, zapyta o coś, oczywiście nawiąże się normalna, grzeczna rozmowa. Może się nawet okazać, że interlokutor zna nasze imię i funkcję w pracy. Nie należy jednak popadać w naiwność, czy euforię, że oto zdobyło się nowego znajomego w pracy. Jeszcze tego samego dnia można po raz kolejny spotkać tę osobę i ona znów będzie unikać naszego spojrzenia.

                Jest to przez wielu przybyszy z innych krajów brane za arogancję, wywyższanie się, czy wręcz nacjonalizm. Po części może tak, może się ta teza sprawdza w niektórych przypadkach. Warto jednak mieć na uwadze, że ma to raczej silne ugruntowanie w norweskiej kulturze. A raczej jej brakach. Może to nieprzychylne stwierdzenie, ale nieokrzesaność została chyba we krwi wielu mieszkańcom tego kraju jako pokłosie ich dawnego stylu życia. Trzeba pamiętać, że do lat 60., 70. XX wieku Norwegia była tak naprawdę nie więcej niż zbiorem odciętych od siebie, w większości ubogich osad-enklaw. Niemal nie istniały drogi międzyregionalne, bieda nie pozwalała na łatwe komunikowanie się z dalszymi regionami, na przemieszczanie. Ludzie od wieków żyli w odosobnieniu, od czasu do czasu tylko (i to też przecież nie wszyscy) ktoś wyprawiał się łodzią do innego miasta, albo na targ. Nie rozwinęły się więc w takim stopniu jak na kontynencie[1] więzi społeczne i relacje sąsiedzkie, towarzyskie.

                Sprowadza się to więc do faktu, że oni zwyczajnie nie wiedzą, jak się zachować, nie mają wdrukowanych wzorców zachowań, mimo że od paru pokoleń styl życia mocno się tam zmienia i upodobnia do Zachodu. Wciąż jednak w wielu rodzinach pokutują odwieczne przyzwyczajenia i brak otwartości. Nie należy się więc a priori obruszać na takie zachowanie; podejście do nich ze zrozumieniem znacznie ułatwi egzystowanie wśród takiego pozornie(?) nieprzyjaznego towarzystwa.

                Sami Norwegowie mówią, że są ich dwa rodzaje, żyjące w trzech głównych przestrzeniach w kraju. Na południu – w pewnej mierze otwarci, europejscy, towarzyscy, „zwykli” ludzie, poddający się wpływom społecznym innych europejskich kultur. W centralnej Norwegii – zamknięci „dzikusi”, zaś na północnym krańcu znów otwarci, przyjaźni, weseli, by nie powiedzieć hipertowarzyscy, choć ponoć nie grzeszący nadmierną taktownością.






[1] Norwegowie silnie podkreślają swoją odrębność geograficzną od „reszty” Europy, zaznaczają swoje odcięcie, pozostając na zamorskim półwyspie, pozbawionym wielu wpływów z kontynentalnej Europy podobnie jak Wyspy Brytyjskie.

poniedziałek

Norweg zimowy, Norweg letni

                Mówi się żartobliwie, że istnieją dwie odmiany Norwegów – zimowi i letni. Są to ci sami Norwegowie, którym temperament i tryb życia diametralnie zmienia się w zależności od pór roku[1].

                Stąd Norweg zimowy nie wyściubia głowy z domu poza najpotrzebniejszymi sprawami, jak wyjście do pracy, czy do sklepu. Ta odmiana Norwega nawet mniej imprezuje, wbrew norweskiej modzie nie biega na nartach. Taki Norweg na swoim podwórku nic nie zrobi, „bo zima”, choć równie deszczowa jak lato.

                Gdy przychodzi koniec lutego i Norweg zimowy zauważa, że dni są dłuższe, przepoczwarza się natychmiast w Norwega letniego – jest hiperaktywny, biega, jeździ na rowerze, wyskakuje na piwo, rąbie drwa do kominka (zimą kupował je na stacji benzynowej)… Do domu wraca raczej tylko się przespać.

                Oczywiście taka żartobliwa opinia zaciera się i nie dotyczy większości. Tak mówią sami o sobie Norwegowie. Tymczasem wielu z nich spędza poranki i wieczory na siłowniach, nie uznaje sezonowości do biegania, albo jeżdżenia na rowerze – w końcu istnieją też zimowe opony z kolcami do rowerów, a latem można jeździć na nartorolkach. W rzeczywistości, spośród mieszczuchów mało który biega na nartach. Ale wyjeżdżając na daczę (czyli wielu), obcują blisko z przyrodą także w zimie.

                Nawet dzieci w przedszkolach spędzają całe godziny lub dnie na podwórku. Istnieją przedszkola z jednym tylko pomieszczeniem – toaletą i punktem poboru kranówki do picia. Tam cały czas dzieci spędzają harcując na dworze, zasmarkane, podziębione – tak wygląda systemowe hartowanie młodzianków. Z niezrozumieniem patrzy się na polskie dzieci zaopatrzone w kanapki i gorącą herbatę w termosie. Większość to jednak bardziej typowe placówki.






[1] Raczej nie od pogody, która w niektórych regionach jest niemal niezmienna, niezależnie od kalendarza






niedziela

Język norweski

                Językiem urzędowym w Norwegii jest język norweski. W gminach, gdzie mieszkają Lapończycy, jest nim także język sami[1]. Jednak język norweski nie jest tak zunifikowany, ani ujednolicony, jak polszczyzna. Istnieją jego dwie oficjalne formy – bokmål („język książek”) i nynorsk („nowonorweski”), choć ta klasyfikacja to raczej zbyt duże uproszczenie.

                Publikuje się formalne podziały i mapy wskazujące, gdzie używa się której odmiany. Jednak granice te są płynne, tak jak płynna jest różnica między tymi formami języka norweskiego. Ponadto w wyniku industrializacji i przyrostu naturalnego, ludność przemieszcza się między regionami. Obrazowo można powiedzieć, że istnieje tyle odmian norweskiego, ile osób się nim posługuje. Nie istnieją ścisłe reguły ortografii, czy wymowy. Przyjmuje się, że każdy wie, jak ma mówić, jak się nauczył w domu. Stąd – szczególnie w dobie masowej komunikacji i przeprowadzek do miast czy między regionami – dialekty i ich odmiany mieszają się. Bywa, że użytkownicy formalnie tego samego dialektu nie rozumieją się wzajemnie (np. dziadkowie i wnuki mówią zupełnie niezrozumiałymi dla siebie dialektami kwalifikowanymi jako nynorsk). Z kolei osoby mówiące różnymi dialektami czasem nie mają problemów komunikacyjnych. Sami o sobie Norwedzy mówią, że najczęściej powtarzanym zdaniem jest „Co mówisz?”, co jednak najczęściej brzmi jako „he?”, albo „hva?” lub po prostu „aaa?”.

Użytkownicy każdej z obu oficjalnych wersji wychodzą z przekonania, że ich wersja jest tą „właściwszą”, ale nie ma na tym polu żadnych animozji. Prasa i media elektroniczne posługują się niemal wyłącznie bokmålem, choć oczywiście z przyzwoleniem na dowolne odchylenia od normy; pojedyncze rubryki intencjonalnie bywają pisane nynorskiem. Jedynie w szkołach językowych dla obcokrajowców używa się ustandaryzowanego, skodyfikowanego języka bokmål. Przy czym w swoim środowisku życia i pracy także obcokrajowiec – siłą rzeczy – przejmuje część elementów dialektu, gdyż nikt z Norwegów nie mówi „czystym bokmålem” na co dzień.

                Znaki drogowe, drogowskazy, informacje opisywane są w dialekcie właściwym dla danego miejsca (niech nikogo nie dziwi, że sąsiednie dzielnice jednego miasta mogą posługiwać się inną odmianą dialektu). W przypadku natrafienia na mocno odmienną wersję nynorska, może to spowodować pewne trudności dla obcokrajowca, który uczył się podstaw bokmåla.

                Języki duński i szwedzki są tak blisko spokrewnione z norweskim, że – uogólniając – nie ma żadnej bariery językowej między tymi językami. I choć także w Danii można zaobserować dialekty mocno się różniące od siebie, przyjmuje się że języki te są niemal tożsame. Gros informacji np. na opakowaniach towarów często pisanych jest tylko w jednym z tych języków i oznaczone jako wspólna informacja dla Szwedów, Norwegów i Duńczyków. Czasem – z uwagi na niemal identyczną pisownię i najmniejsze różnice – wspólny jest tekst duńsko-norweski, a szwedzki osobno. Czasem też są mieszane te języki w jeden ciąg, a bardziej różnicące się wyrazy są wstawiane w każdym z języków. Podobieństwa między duńskim a norweskim są większe niż między czeskim a słowackim. W pewnej skandynawskiej linii lotniczej można usłyszeć, że komunikaty pokładowe podawane są w języku… skandynawskim.

                Niektórzy Polacy próbują znaleźć skalę podobieństwa do innych języków. Dla niewprawnego ucha może on brzmieć jako podobny do niemieckiego. Jednak struktura i słownictwo mają znacznie więcej wspólego z językiem angielskim, oczywiście zachowując niemałą dozę słów germańskich i zaskakująco dużo słów podobnych (w brzemieniu, lub w pisowni[2]) do polskich. To wynik wspólnego pochodzenia tych języków z rodziny indoeuropejskiej.

                Nauka języka norweskiego Polakowi nie przysparza wiekszych problemów; gramatyka jest stosunkowo nieskomplikowana, zaś pisownia – pododobnie jak w polskim – dość dobrze odzwierciedla brzmienie słów, w przeciwieństwie do języka angielskiego. Osoba nieosłuchana z tym językiem raczej nie odróżni go od duńskiego, a nie znająca go w ogóle – także od szwedzkiego. Natomiast język islandzki, czy farerski – choć wywodzą się z tego samego pnia – znacznie się różnią od tych używanych w Skandynawii, gdyż przez blisko 1000 lat rozwijały się w silnej izolacji i nie podlegały wpływom innych języków.

                Norweska pisownia posługuje się kilkoma specyficznymi dlań literami (ø – czytane jak polskie „e”, æ – pośrednie pomiedzy polskim „a” i „e”, å – czasem zapisywane jako „aa”, zawsze brzmi jak polskie „o”) oraz kilkoma dwuznakami (np. kj, sj, tj). Co odróżnia od polszczyzny, to fakt istnienia samogłosek o różnej długości – krótkie odpowiadają polskiej wymowie, długie są nieco dłuższe; długość samogłoski wpływa na znaczenie wyrazu, ponieważ to inny dźwięk, inny wyraz.

                Języka norweskiego można się dość szybko nauczyć – to dzięki jego relatywnej prostocie; śmiało można uznać norweski za znacznie prostszy od angielskiego. W każdym większym mieście organizowane są kursy norweskiego dla obcokrajowców. Co dogodne – regularnie organizuje się także kursy z polskojęzycznym lektorem; wówczas cała grupa kursantów do Polacy.[3]





[1] Sami i język lapoński to synonimy, dotyczą języka, którym posługuje się autochtoniczna ludność lapońska, zamieszkująca tundrę w północnej Norwegii, Szwecji, Finlandii i rosyjskim Półwyspie Kolskim. Sami siebie nazywają Saami.
[2] Przykłady wyrazów o wspólnym pochodzeniu: tryk – nasinąć, uderzyć (por.: tryknąć – jak poznańskie koziołki), kjøre [czyt.: śe:re] – kierować, prowadzić samochód, tar – ciągnąć, targać, brać, kjøpe [czyt.: śe:pe] – kupować, påle – palik, stol – stołek, [czyt.: po] – po, na, w (dzielnicy), søster [czyt.: sestar] – siostra, – kolejka.
[3] W 2015 roku Caritas uruchomił kursy j. norweskiego w przykościelnych salkach.

sobota

Świętość - prognoza pogody

                Część Norwegów uważa się za osoby religijne. Jeśli tak, robią to na swój, nordycki sposób. Można żartobliwie powiedzieć, że narodową, „cywilną religią” jest prognoza pogody. W tą się zwyczajnie wierzy, niczym w wyrocznię telefonującą z przyszłości. Prognozy oparte są o państwowy serwis „yr” (w wolnym tłumaczeniu: „mżawka”). Norweg – sprawdziwszy prognozę, a czyni to często – jest przekonany, że wie, jaka będzie pogoda kolejnego dnia, za tydzień itp. Sprawdzalność pogody rzekomo jest na najwyższym na świecie poziomie. I nie chodzi tu o prognozę w rodzaju „albo będzie lało, albo będzie deszcz”. Na prognozach www.yr.no ponoć opera się niejeden serwis poza Norwegią. Rzecz w tym, że prognozy są aktualizowane automatycznie co kilkanaście minut. A kolejne aktualizacje potrafią różnić się od siebie jakby były dla dwóch różnych krańców świata. W takim przypadku nie trudno więc o to, że któraś z poprawek sprawdzi się we wskazanym terminie. Pogoda norweska tymczasem zmienia się jak w kalejdoskopie, niczym w Beskidach, łącząc czasem zimę, jesień i wiosnę w kwadransie.

Padający śnieg, czarne chmury i tęcza - wszystko jednocześnie, na nadmorskiej plaży? Proszę bardzo!




                Norwegowie naprawdę wierzą, że nie ma brzydkiej pogody, jest tylko źle dobrane ubranie. Tak więc na ulicy łatwo wypatrzyć – z dużą dozą prawdopodobieństwa – obcokrajowca: Norwegowie bardzo rzadko posługują się parasolami. Przybysze w pierwszych latach pobytu raczej chętnie je noszą z uwagi na częste opady – później już mają dość i się upodabniają do reszty, nosząc stosowne ubrania przeciwdeszczowe (np. worek na śmieci z dziurą na głowę {owszem, to nie częste, ale widziane}, bądź… pokrowiec na plecak, by nie przemókł).

piątek

Klimat w Norwegii

                Wbrew powszechnej opinii, Norwegia to kraj nie tak zimny jak głęboka Syberia, ani tym bardziej jak biegun północny. Na obszarze zamieszkałym przez większość ludności panuje klimat oceaniczny z silnym wpływem ciepłego prądu oceanicznego.[1] Ociepla on drastycznie klimat u zachodnich wybrzeży Norwegii, gdzie w większości są umiejscowione główne ośrodki miejskie i przemysłowe tego kraju. Tworzy się tzw. „anomalia atlantycka”, skutkująca średnią temperaturą wyższą o około 20 stopni C, aniżeli wynikałoby to z położenia geograficznego tak daleko na północ. Woda Atlantyku, czy Morza Północnego nie zamarza zimą, pozwalając w pełni funkcjonować miastom i portom także na północnym krańcu Skandynawii.

                Co może niejedną osobę zdziwić, w nadmorskich miastach – przynajmniej na południe od koła podbiegunowego – trudno doliczyć się śnieżnych dni; bywają niemal bezśnieżne zimy, albo śnieg utrzymuje się ledwie parę dni. Przykładowo w nadmorskim Stavanger w 2014 roku była tylko jedna doba, podczas której temperatura nie podniosła się powyżej zera. Przymrozek na poziomie minus 1 stopnia utrzymywał się przez minimum 24 godziny tylko jeden dzień w roku! Owszem, zdarzają się zimne noce i poranki, jednak w ciągu dnia temperatura najczęściej oscyluje zimą między zerem a nawet 10 stopniami powyżej zera.

                Zamiast mas śniegu, na nadmorskie miasta spadają niezliczone ilości deszczu. Właściwie cały rok charakteryzuje się obfitymi opadami deszczu, zmienia się tylko ilość spadającej w danym okresie wody.

                Inaczej rzecz się ma w Oslo i okolicach, gdzie klimat ma znacznie więcej cech kontynentalnych – nieco dalej od Morza Północnego, na wyżynach i w górach. Tam srogie i śnieżne zimy są normą, jak (niegdyś?) w Polsce. Podobnie w głębi lądu, dokąd mało kto się zapuszcza, zimy są ostre i nieprzyjazne. Wiele tamtejszych dróg jesienią zamyka się na wiele miesięcy z powodu nieprzejezdności.

                Norweskie miasta to miejsca raczej ustawicznej zmiany kapryśnej pogody, częstych wiatrów i masy opadów deszczu. Im dalej na północ, tym deszczy więcej. Choć to więcej oznacza raczej większą ilość wody, niż większą liczbę deszczowych dni; pada tam intensywniej.



[1] Sławny golfstrom – jak sama nazwa wskazuje, przynosi masy stosunkowo cieplejszej wody z Zatoki Meksykańskiej.



























czwartek

Norweskie ciemności

                Zadziwiający mit wciąż pokutuje w polskim społeczeństwie. Wierzy się, że Norwegia to kraj ciemności, bo jest daleko na północy, gdzie nie ma słońca… Niektórzy słyszeli o szwedzkich patentach na lampy dodające „sztucznego światła słonecznego” dla lepszego samopoczucia.

                Długość dnia jednak przeciętnie (w skali roku) nie różni się ani o jotę względem Polski. W końcu nawet w Arktyce, gdzie panuje noc polarna, nastaje po niej blisko półroczny dzień polarny, gdy słońce nie schodzi poza horyzont przez całe miesiące – wszystko się wyrównuje: 50% czasu ciemno, 50% czasu jasno. Tak samo w każdym innym miejscu w Norwegii, jak i Polski, Indii, czy Ugandy.

Różnice jednak są, a dotyczą wyłącznie  momentu wschodu, czy zachodu słońca. Skupiając się na południowej Norwegii, gdzie mieszka znakomita większość ludności (w tym także Polaków), można w uproszczeniu powiedzieć, że ciemność zimą zapada o tej samej porze, co w Polsce – po godzinie 16:00 [1]. Zauważalne różnice są rano, gdy w Polsce jasność rozpościera się już tuż po 7:00 rano, tak w południowo-zachodniej Norwegii następuje to dopiero około 9:10 w najkrótsze dni w roku.

Im dalej na północ – tym zimowego dnia jeszcze mniej. Za kołem podbiegunowym także robi się jasno w ciągu dnia w zimie, tyle tylko, że na krótko i słońce nie wznosi się ponad horyzont.

                W dni równonocy jesiennej i wiosennej długość dnia w Polsce i w Norwegii jest identyczna – trwa 12 godzin. To, co Natura zabrała zimą, oddaje Norwegii w lecie. Nawet w południowych miastach – jak Oslo, Stavanger, Kristiansand, czy już tym bardziej Bergen i Trondheim noc w sensie astronomicznym nie zapada latem wcale. Słońce jest ledwie kilkanaście stopni pod horyzontem i nie zapada całkowita ciemność. Jedynie około 1:00-1:30 w nocy robi się najciemniej, choć wciąż dałoby się czytać gazetę bez sztucznego oświetlenia, a do północy, czy już po 2:00 dałoby się jeździć samochodem bez włączonych świateł.

                Zarówno krótkie dni, jak i brak nocy wpływają niekorzystnie na samopoczucie niektórych osób. Wspomniane lampy pomagają niektórym przy braku dostatecznego naświetlenia. Zaś i zimą, i latem wielu stosuje zaczerniające rolety w oknach sypialni. Zimą chronią resztki intymności, gdy w mieszkaniu świeci się sztuczne oświetlenie, latem blokuje niechciane światło z zewnątrz, ułatwiając głębszy sen. Wielu dostaje receptę na witaminę D3.





[1] W Norwegii obowiązuje ta sama strefa czasowa, co w Polsce i tak samo zmienia się czas letni i zimowy.



środa

Hop przez płot, czyli słowo o pieszych szlakach turystycznych

                Norwegia do kraj nader rozległy. Nie ma w niej niemal kawałka ziemi, który by nie był własnością prywatną. Tymczasem obowiązuje – powszechnie szanowane – prawo dostępu do natury. Każdy ma prawo więc, z poszanowaniem przyrody i prywatnej własności – korzystać z uroków pięknych widoków i czystej przyrody. Wszędzie też można napotkać ogrodzone pastwiska – zwykle dla owiec, czasem także dla krów. Płot niezbędny jest, by uchronić zwierzynę przed rozpierzchnięciem.


                Dlatego właśnie – tak w miastach, jak i daleko od nich, na łąkach, pastwiskach, plażach – można napotkać drabinki-schodki przerzucone nad ogrodzeniami. Nie do pokonania dla zwierzyny, stanowią ułatwienie dla turystów. Z zachowaniem należytej ostrożności, nie stresując fauny, można przedostać się w obranym kierunku niezależnie od ogrodzeń. Szlaki wyznacza tylko ludzka ciekawość i intuicja, aczkolwiek nie brakuje też opisanych, oznaczonych i przygotowanych oficjalnych tras szlaków turystycznych.

wtorek

Norweska przyroda

                Bajeczna przyroda to prawdopodobnie pierwsze, spontaniczne skojarzenie przychodzące do głowy większości Polakom na brzmienie słowa Norwegia. Jest w tym dużo racji. Choć mając z tą przyrodą do czynienia na co dzień, można odnieść wrażenie, że wysławianie jej jest nieco na wyrost. W porównaniu do Norwegii, Polsce niczego atrakcyjnego nie brakuje. Norwegia ma – wbrew pozorom – wielkość praktycznie taką samą jak Polska. Z tą różnicą, że Norwegia jest nieproporcjonalnie rozciągnięta w linii południkowej (z południa na północ) – jej rozpiętość to kilka tysięcy kilometrów.

                Przez to, że jej krańce sięgają daleko na północ, poza koło podbiegunowe, panuje tam spore zróżnicowanie klimatyczne. Co ciekawe, większość Norwegów nie odczuwa zanadto tego zróżnicowania, ograniczając swoje doświadczanie Norwegii do większych miast, sławniejszych ośrodków turystycznych i swoich dacz w przytłaczającej większości wyłącznie w południowej i zachodniej części kraju. Przez to znakomita większość terenów Norwegii to rzeczywiście niemal dziewicze tereny, wyżyny pełne dzikich zwierząt i starych lasów, bądź gąszcze gołych skał i ostrych fiordów.

                To, co widać w pobliżu największych miast, także jest piękne, choć chyba nie aż tak bajkowe. Dość spojrzeć na mapę, by przekonać się, że miasta w Norwegii są niczym wyspy na jej powierzchni – skupiska ludzkie oddalone od siebie o całe godziny jazdy. Bergen, Trondheim, Tromsø, Stavanger i inne – pagórkowate enklawy nieopodal fiordów i gór, ze swoimi spokojnymi wodami zatok. Oslo i Kristiansand – łagodniejsze tereny i nieco zróżnicowane, co nieco dalej od ostrych skał wyżyn. Pomiędzy nimi – drogi wijące się wśród mniejszych i większych gór, przecinające je tunelami, przeskakujące mostami i promami poprzez fiordy.

                Prawda, jest się czym zachwycić. Niektórym jednak podczas dłuższych podróży doskwiera monotonia wciąż nierozróżnialnie podobnych kolejnych zakrętów, wiszących skarp i zatok oraz mrożących krew w żyłach przepaści, urwisk i skalnych gruzowisk.

                Górskie tereny turystycznie są raczej mało przyjazne dla niedoświadczonego mieszczucha. Pozostaje więc wycieczka statkiem przez fiordy, bądź wyprawa samochodowa, która – rzecz jasna – także przynieść powinna niemało radości z pięknych widoków. Są też miejscami i piaszczyste pagórki, rozległe pola pokrywające każdy równiejszy teren, niezliczone łąki pełne wielkich kamieni i rozhasanych owiec albo znudzonych krów, są i serpentyny dróg na brzegach urwisk, fiordy meandrujące wgłąb lądu nawet i 100 km od brzegu morza, są i małe, czarne skalne wysepki na morzu.

                Nordyckim zwyczajem dostęp do przyrody jest nieograniczony. W pewnej określonej prawem odległości od domostw i poza pastwiskami każdy ma prawo rozbić obóz na jedną noc; dla kamperów przygotowano sieć parkingów w punktach widokowych. Wszystko za darmo. W morskiej wodzie wolno każdemu poławiać ryby i inne stworzenia na własne potrzeby (nie są potrzebne żadne zezwolenia, karty wędkarskie, czy opłaty). Lasy, rzeki, stawy i jeziora są prywatne; tu polowanie i połów obarczone są licencjami i płatnymi zezwoleniami.

niedziela

Wstęp, czyli stojąc na progu innego świata

Skojarzenia z Norwegią? Spontanicznie pierwsze słowa, jakie kojarzą się większości Polaków z tym krajem to: najbogatszy kraj świata, najdroższy kraj świata, piękna przyroda, zima, ciemności, białe niedźwiedzie, fiordy, bezstresowe wychowanie, na końcu świata, zimno, dużo śniegu. Jak wiele stereotypów, tak i te – gdzieś w mrokach historii, bądź w gąszczu aktualności opierają się choćby szczątkowo o szczyptę prawdy. Jak to wygląda naprawdę? Dla każdego z pewnością inaczej.

Na tej stronie autor, Polak pracujący zawodowo i mieszkający w Norwegii wraz z rodziną, stara się przybliżyć swoim rodakom codzienność i niecodzienność Norwegii oraz jej mieszkańców. Spojrzenie to zmącone jest na pewno tym, co autor mógł wynieść z wcześniejszych doświadczeń z ojczyzny. Ale w sumie to także o to chodzi – by rodakom pokazać Norwegię oczami Polaka. I nie ulega wątpliwości, że pewnej części odbiorców niektóre z przytoczonych tu opinii i informacji wydadzą się nie dość dokładne, może wręcz nierzetelne, czy nieprawdziwe, krzywdzące, błędne, przesadzone. Najlepszą odpowiedzią na to niech będzie zaproszenie – Doświadcz i opisz to po swojemu. To tylko ubogaci nasze wspólne rozumienie tego kawałka świata.

Norwegia jawi się nie tylko Polakom jako ekonomiczny raj. Przyciąga setki tysięcy fachowców i robotników z całego właściwie świata. Ostatnio (lata 2015-2016) wydaje się być w czołówce kierunków dla ekonomicznej emigracji Polaków. Warto zatem przyjrzeć się, jak owa Norwegia wygląda „od środka”. Jest to – oczywiście – bardzo subiektywny zbiór wrażeń, doświadczeń i opinii. Niemniej jednak autor przykłada dużą wagę, by w swoich opiniach i przytaczanych przykładach opierać na faktach i informacjach z pierwszej ręki.

Media w Polsce epatują informacjami o gigantycznych zarobkach w Norwegii – od sprzątaczki przez robotnika budowlanego, opiekunkę do dzieci, po inżyniera. Łatwo podawać te liczby, nie zgłębiając się w to, co za nimi stoi. Ilu oszukanych Polaków wraca do domu z niczym, ilu pracuje na czarno za połowę stawki, choć mogliby legalnie za znacznie większą kwotę, jakie są faktyczne koszty życia i dlaczego jeden powie, że wynajem mieszkania to ledwie trzy-cztery tysiące koron, a inny powie, że poniżej dziesięciu tysięcy miesięcznie się nie da nic znaleźć, jak smakuje chleb za 9 koron, a jak smakuje ten za 64 korony…

Norwegia widziana oczami turysty z pewnością jest zupełnie innym widowiskiem, niż widziana oczami kogoś, kto spędza tam znaczącą część życia, zmierzając się z codziennością tak daleką od zachwytu widokami i egzotycznym stylem miast. Także spojrzenie imigranta, bądź ekspata musi różnić się diametralnie od wrażeń, jakie ma człowiek „stamtąd”, tam urodzony, wychowany, czy nawet osiadły już dekady wcześniej uchodźca.


Autor wychodzi z przekonania, że po latach życia w nowym kraju może sobie pozwolić na podzielenie się w miarę uczciwą, acz wciąż bardzo osobistą opinią na temat Norwegii i życia w niej. Należy to potraktować bardziej jak rozmowę przy herbatce, niż jak przewodnik, czy poradnik życia w Norwegii. Wyrażane tu opinie i podane informacje nie są wiążące. Z niektórymi treściami warto się nie zgodzić – warto doświadczyć samemu!

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...