piątek

Cło i celnicy

                Podróżując do i z Norwegii, zwłaszcza do niej, warto pamiętać, że nie jest ona członkiem Unii Europejskiej i posiada swój osobny obszar celny[1]. Tak więc brak kontroli paszportowej (np. w locie z Polski, czy na promie z Danii, albo na lądowej granicy ze Szwecją) nie wyłącza podróżującego z obowiązku celnego.

                Generalnie Norwegowie (ich urzędy) ufają podróżnym i nie ma kontroli przesiewowych. Na terminalu promowym w Kristiansand jest kontrola wyrywkowa (oprócz czerwonego pasa, gdzie dobrowolnie podróżni poddają się ocleniu na podstawie deklaracji). W terminalu Tananger (Stavanger) kontroli nie ma wcale. Na drogach ze Szwecji i Finlandii pojawiają się lotne patrole.

Na lotniskach były do niedawna pasy zielone (nic do oclenia) i czerwone (mam coś do oclenia). Tam czasem była obsada celników, czasem jej nie było wcale. Obecnie pojawiły się cłomaty – budki podobne do parkomatów, gdzie z menu wybiera się rodzaj towaru do oclenia, podaje jego wartość i system sam oblicza wartość cła. Opłatę uiszcza się kartą płatniczą. Od tego czasu jeszcze rzadziej pojawia się na zielonym pasie wyrywkowa kontrola. Jeśli kto nie lubi być kontrolowany, powinien – norweskim sposobem – unikać kontraktu wzrokowego z celnikami wyłapującymi osoby do kontroli. Brzmi absurdalnie, ale – statystycznie ujmując – działa; jeśli mocno spojrzy się w oczy celnikowi, ma się niemal pewność wezwania do kontroli, bo w ich mniemaniu to podejrzane zachowanie.

Główny nacisk kontroli na lotniskach kładzie się na alkohol i tytoń[2]. Na terminalach promowych także na inną kontrabandę, w tym broń, narkotyki i ziemniaki. Na lotniskowych strefach wolnocłowych alkohol jest znacząco tańszy niż w Norwegii, więc – jeśli ktoś lubi się podelektować – warto kupić zapas w ramach limitu. Norwegowie w większości przestrzegają limitów. Polacy raczej także (chyba).

W tzw. strefach wolnocłowych w Norwegii ceny towarów nieakcyzowych (np. kosmetyki) częstokroć nie są w ogóle atrakcyjne. Bywa że są nieco wyższe niż w Norwegii, a wybór jest znikomy. Nie warto zatem tracić czasu na takie zakupy.



[1] Z norweskiego obszaru celnego wyłączone są odległe, arktyczne wyspy w obszarze polarnym.
[2] Poza oczywiście przemytem substancji zakazanych.

Wakacje

                Szkolne wakacje mają w kalendarzu nieco inny schemat, aniżeli polskie. Główna, letnia przerwa zaczyna się pod koniec czerwca, by już po 20 sierpnia dzieci wróciły do szkół. Podobnie jak w Polsce – wraz z rozpoczęciem roku szkolnego drastycznie wzrasta natężenie ruchu ulicznego i ciasnota na parkingach. Dość trudno uzyskać zgodę na opuszczenie zajęć przez dzieci, stąd niemal wszyscy mający pociechy podróżują w wyznaczonym właśnie czasie kanikuły.

                Potem następuje dość szybko kolejna przerwa; już na początku października przypadają tygodniowe „ferie kartoflane”. Jest to dziedzictwo z czasów gdy niemal cały kraj żył rolnictwem i każda para rąk była niezbędna do szybkiego obrobienia zbiorów ziemniaków z pól. Obecnie jest to raczej okazja do kolejnego wyjazdu wakacyjnego, spędzenia czasu z rodziną, albo wysłania dzieci do dziadków (rzadkie zjawisko) i na przykład remont w domu.

                W okolicach Bożego Narodzenia przypada przerwa analogiczna do tej, obowiązującej w Polsce. Następnie cała Norwegia ma ferie zimowe. Wiele rodzin z dziećmi wyjeżdża czy to w góry, czy za granicę, ale to tylko tygodniowa przerwa.

                Większa różnica jest w przypadku Świąt Wielkanocnych. Wtedy to wolne przypada w zakładach pracy już od środowego południa w Wielkim Tygodniu i trwa do Poniedziałku Wielkanocnego włącznie.[1]

                Część uczniów szkół na poziomie odpowiadającym polskim szkołom ponadgimnazjalnym wybiera roczną edukację w innym miejscu, niż miejsce zamieszkania. Jest to silnie ugruntowane w norweskiej tradycji. Młodzież w wieku mniej więcej 16-17 lat udaje się wówczas do szkoły z internatem lub mieszkaniem w kwaterze, gdzie pomimo braku formalnej pełnoletności jest praktycznie rzecz biorąc w pełni za siebie odpowiedzialna. Młodzież w Norwegii ma prawo samodzielnie decydować o tym gdzie i z kim zamieszkuje już od ukończenia 12. roku życia. Jest taka szkoła na wyjeździe traktowana jako „szkoła życia”, gdzie młodzi ludzie autentycznie – oprócz nabywania wiedzy ogólnej i zawodowej, uczą się na własnej skórze aspektów codziennego życia i zapewniania swoich życiowych potrzeb. Niektórzy nawet wybierają na tego typu przerwę od życia z rodzicami pobyt i naukę w szkołach zagranicznych, zamieszkując wówczas u obcych ludzi w kraju docelowym. Jest to kosztowna, ale szanowana forma edukacji. W jej ramach organizowane są na przykład kursy sprawnościowe, czy szkółki sportowe - można się załapać na kurs surfingu w Nowej Zelandii, szkółkę narciarską w Japonii, wyprawę traperską przez pustynie Meksyku - to oczywiście tylko drobny wycinek rocznego kursu, niemniej bardzo atrakcyjny.





[1] Z tej przerwy świątecznej wyłączony jest handel detaliczny, czynny w sobotę Wielkiego Tygodnia.

Scena polityczna

                Jak w każdym kraju, tak i naturalnie w Norwegii scena polityczna rządzi się swoimi, lokalnie specyficznymi regułami. Odmienność polityki w Norwegii można być może ująć w krótkim stwierdzeniu, jakie można usłyszeć od rodowitych Norwegów. Mianowicie – wszystkie partie polityczne w Norwegii – od lewicy do prawicy są bardziej lewicowe niż amerykańscy komuniści. Rzeczywiście, coś znaczącego jest w tym stwierdzeniu. Niektórzy uważają wręcz, że różnorodność norweskich partii umiejscawia je niemal w tym samym miejscu na scenie, pozostawiając całą resztę gamy opcji politycznych niezapełnioną.

                Czasem nie sposób jest po poglądach na poszczególne aspekty życia, ekonomii i polityki rozpoznać, z którą partią ma się do czynienia. Lewicowe partie bardziej zajmują się mnożeniem podatków, by chronić środowisko, prawicowe partie – kierowane ewangeliczną miłością do bliźniego – mają nader socjalistyczne zapędy.


                Tak więc rozpoznanie polityki w Norwegii należy pozostawić do własnego rozstrzygnięcia osobom zainteresowanym. Będzie to wymagało nieco wysiłku, zapoznania się najpierw z językiem norweskim, kulturą, doniesieniami medialnymi.

Państwa nordyckie

                Norwegowie dość otwarcie przyznają się do niechęci wobec Szwecji i Szwedów. To w sferze deklaratywnej, sportowej, konkurencji, dowcipów itp. Kiedy przychodzi co codziennych kontaktów, są całkowicie neutralni, uczciwie traktując partnerów, kolegów, czy kogokolwiek stamtąd. Poczucie wspólnoty nordyckiej rozlewa się na Norwegię, Szwecję, Finlandię, Wyspy Owcze, Islandię i Danię. Z rzadka wspomina się Estonię jako członka tego samego obszaru kulturowego.

                Wspólna przeszłość – jak by na nią nie patrzeć, dawna unia celna i walutowa, częściowa wspólnota interesów, podobieństwa językowe (poza Finlandią) i kulturowe umocniły się także w sferze społeczno-politycznej, niezależnie od umów Unii Europejskiej i Europejskiego Obszaru Gospodarczego. W wyniku tego – jeszcze przed czasem strefy Schengen – obywatele tych państw mieli swobodę przemieszczania się, przekraczania granic i osiedlania w dowolnym z tych krajów. Od obywateli państw nordyckich nie wymaga się przedstawienia umowy o pracę, czy zdawania egzaminu, by móc zamieszkać na stałe w innym nordyckim kraju.


                Poza tą sferą – w życiu przeciętnego obywatela istnienie nordyckiej wspólnoty większego wpływu na codzienne funkcjonowanie raczej nie wnosi.

Kabriolety i dizle

                Prawdopodobnie w Norwegii można zobaczyć więcej kabrioletów, niż we Włoszech. Co więcej, jeżdżą one z otwartym dachem już od pierwszych oznak nadchodzącej wiosny. Czy to w lutym, czy w marcu – pierwszy słoneczny dzień prowokuje właścicieli tych samochodów do witania wiosny i stan ten trwa aż jesienne słoty zdominują pogodowy kalendarz, a czasem i do grudnia.

                Pewnie wynika ta „otwartość” z norweskich przyzwyczajeń – obcowania z naturą w każdej możliwej chwili. Nie trzeba dla tej otwartości na przyrodę – jak się wielu Polakom wydaje – organizować wielkich wypraw. Wystarczy taras, ogródek, by w kurtce, czapce, pod kocem podelektować się kawą na świeżym powietrzu. Już od przedszkola Norweg nie zważa na pogodę. Więc czemu miałby się nią przejmować w otwartym samochodzie? A że wielu Norwegów stać na mniej praktyczne, za to – w ich mniemaniu – fajne samochody, stąd na norweskich drogach widać kabrioletów całkiem niemało.

                Zupełnie odmienna przyczyna wydaje się stać za tym, że znaczna większość pojazdów samochodowych w Norwegii to dizle. Z jednej strony widać w tym kraju rozrzutność, z drugiej strony deklaratywną oszczędność. Z jednej strony dbałość o środowisko, z drugiej – bezmyślne podążanie za modą. I suma tych wszystkich elementów wydaje się być przyczynkiem do wyjątkowej popularności wśród Norwegów samochodów z napędem Diesela.

                Tezę tę możnaby uzasadnić tak:
- Rozrzutność – bo za nierzadko znacząco wyższą cenę, kupują droższą wersję silnikową, nie „otrzymując” w zamian lepszych osiągów. Koszt eksploatacji nowoczenego dizla zwiększa się drastycznie głównie za sprawą konieczności serwisowania filtrów cząstek stałych albo pompowtryskiwaczy, co jest drogie, a szczególnie w Norwegii wszelkie usługi są znacznie bardziej kosztowne, niż w wielu innych państwach.

- Oszczędność – bo wiele z dizli to niekoniecznie duże, ale za to wysilone silniki, które mają zapewnić mniejsze zużycie paliwa; do tego cena oleju napędowego jest o 1-2 korony niższa niż cena benzyny.

- Dbałość o środowisko – bo kilka lat temu w europejskich mediach pojawiła się nieuzasadniona opinia, jakoby nowoczene dizle były środowisku bardziej przyjazne, niż benzyniaki. To miało być głównie za sprawą nowoczesnych filtrów i katalizatorów. Niestety, był to fałszywy mit, rugowany później z masowej świadomości, jednak w Norwegii padł na podatny grunt i wciąż ma się dobrze.


- Podążanie za modą – bo Norwegowie chętnie „rzucają się” na różnorakie nowinki, nawet jeśli nie ma to większego sensu, albo nawet jeśli ma, to nierzadko wygląda to na pokazywanie, że ich stać, i że nie chcą pozostawać w tyle. Jeśli moda przychodzi z USA, tym łatwiej zakorzenia się w Norwegii. Przykładem niech będą „obowiązkowe” telefony z pogryzionym jabłkiem, największa liczebność samochodów Tesla poza Stanami Zjednoczonymi, falowe kupowanie takich samych samochodów przez masy ludzi – były „fale” na Garbusy, Nissany Leaf, Toyoty Auris, BMW i3 itd.

czwartek

Architektura miejska

                Duże zaskoczenie czeka tego polskiego turystę, czy przybysza, który po miastach ponoć najbogatszego kraju na świecie oczekiwałby atrakcyjnej architektury. Jeśli pominąć Oslo, które jest piękne, „murowane” i europejskie w polskim tego słowa znaczeniu, widok pozostałych miast skłania raczej do wrażenia, że widzi się miasteczka rosyjskiej prowincji.

                Większość domów mieszkalnych jest drewniana (https://goo.gl/maps/GyTAVmqhVC82), zaś ich styl nie zmienił się o jotę od około stu lat. Ba, nawet budując nowe domy, robi się to według technologii co najmniej 50-letnich, a w stylistyce żadnym detalem nie odbiegającej od wiekowego tła. Dom tuż po wybudowaniu jawi się identycznym do okalających go zabytków i nie ma tym stwierdzeniu żadnej złośliwości, są one identyczne.

                Architektura przestrzeni publicznej – firmy, biurowce, urzędy, banki itd. to raczej euforystyczne podejście do stylistyki brutalistycznej (znanej na przykład z XX-wiecznego dworca PKP w Katowicach). Ciężkie, betonowe bryły (https://goo.gl/maps/VaFSEEBxqfz) dominują nad ulotną – by nie rzec wątpliwą – urodą drewnianej zabudowy mieszkalnej. Niezbyt obficie ukraszone szkłem budynki straszą gołym, surowym betonem. Na to nakłada się absolutne zaniedbanie – brak malowania, sidingu, tynkowania, czy choćby czyszczenia. Skutkuje to masą brunatnych prostokątów (https://goo.gl/maps/hvavF9xZPK62) i odrobiną szkła. Nowsze budynki przynajmniej wyłamują się z tej tendencji atakując oknami od podłogi do sufitu – w myśl nordyckiej otwartości. Mycie okien? Nie trzeba, od tego jest deszcz. Czyszczenie betonowych ścian? A po co, właśnie po to są betonowe, by nie trzeba było ich czyścić.

                Zdarzają się miejscami nawet klomby i betonowe donice, jakich w Polsce nie brakowało aż do lat dziewięćdziesiątych. Ich zawartość to najczęściej goła ziemia i parędziesiąt niedopałków, z rzadka przełamane kwiatkiem, albo jego zdziczałą formą[1]. Chodniki, krawężniki i place jakością i urodą raczej nie zawstydzają polskich trotuarów.

                Wszystko to musi dziwić, szczególnie w tak bogatym kraju. Kraj ten jednak nie lubi wydawać swoich pieniędzy na byle co i upiększanie tego, co jest. Polak nazwałby to – zgodnie z prawdą – niechlujstwem i skąpstwem. W Norwegii postrzegane to jest dumnie jako przejaw nordyckiego pragmatyzmu oraz ekspresją nordyckiego poczucia oszczędnej w formie estetyki sformułowanej w filozoficznym „im mniej, tym więcej”.

                Na tym tle szczególnie wybijają się perełki architektoniczne pojedyncze niczym skwarki w kotle cienkiej zupy. W ich przypadku – rzecz jasna – da się znaleźć prawdziwość dobrego, nordyckiego stylu, opartego o proste linie i formy, nie przeładowanego detalami, starającego się za to wkomponować w kontekst otoczenia, nawiązujący do miejsca i przyrody. Niech za przykład posłuży słynna Arktyczna Katedra w Tromsø (https://goo.gl/maps/Shqvk164y6H2), Opera w Oslo (https://goo.gl/maps/AFHZ4m1N2zP2), czy Muzeum Przemysłu Naftowego w Stavanger. (https://goo.gl/maps/ZSKjuZzJJuB2) Podobnie pojedyncze domy mieszkalne zaskakują formą, najczęściej przejawiającą się przejrzystością domu na wskroś. Są i takie absurdy, jak muzeum w Stavanger przy Muségata, gdzie piękny XIX-wieczny budynek zasłonięto szpetnym, prostokątnym pawilonem na szczudłach, pod którym wchodzi się do zabytkowej części obiektu. (https://goo.gl/maps/CSiF4Gm3SHw)

                Ogólne wrażenie pozostaje raczej mocno negatywne i przypomina (średniemu i starszemu pokoleniu) czasy siermiężnego, późnego PRL-u.





[1] Choć są i rabaty – głównie w miejscach turystycznych – gdzie co kilka tygodni ekipa robotników wymienia rośliny, by utrzymać kwitnienie przez cały sezon turystyczny właśnie.

Norweskie tablice rejestracyjne

Norweskie tablice rejestracyjne nie wyróżniają się zbytnio od europejskiego "stylu". Co najwyżej stosuje się różne dziwaczne prze...